Błękitna droga do gwiazd: poprzeczki, prima aprillis, a na koniec dogrywka w Poznaniu
Życie potrafi zaskakiwać. Takiego przebiegu tegorocznej edycji Pucharu Polski nie spodziewał się nikt. Mały i nieznany na większą skalę zespół z Pomorza szturmem podbił nie tylko boiska teoretycznie mocniejszych od siebie rywali, ale przy okazji także serca kibiców w całej Polsce. Jak to się stało?
fot. Głos Wielkopolski
Trudne dobrego początki: Małapanew Ozimek – Błękitni Stargard 1:6
Swoją pucharową przygodę Błękitni rozpoczęli 19 lipca. Ich pierwszym rywalem okazał się beniaminek 3. ligi opolsko-śląskiej, Małapanew Ozimek. Przez premierowy kwadrans, ku zdziwieniu wszystkich osób zgromadzonych na tym kameralnym obiekcie, to gospodarze dyktowali warunki gry. Wszystko jednak uległo zmianie, gdy w 19. minucie samobój bramkarza trzecioligowców, ustawił całe spotkanie. Wojownicy Pomorza bez trudu umieścili piłkę w siatce jeszcze pięciokrotnie, pokonując przeciwnika sześć do jednego.
Przebłyski przyszłości: Błękitni Stargard – Pogoń Siedlce 3:1
W pierwszym pucharowym spotkaniu na własnym stadionie, Błękitni ponownie spotkali się z beniaminkiem. W rolę gości i zarazem faworytów wcielili się zawodnicy Pogoni Siedlce. Od pierwszej do ostatniej minuty to jednak gospodarze prowadzili grę. Wciąż konstruowali nowe akcje, prawie nie wypuszczając siedlczan pod własne pole karne. Optyczną przewagę zamienili na końcowy rezultat. Worek z bramkami w 31. minucie z rzutu karnego otworzył Robert Gajda. Kolejne dwa trafienia na konto Błękitnych zdobył Maciej Więcek.
Najlepszą obroną jest… bramkarz: Błękitni Stargard – Chojniczanka Chojnice 1:0
Trzecim krokiem na drodze do półfinału stał się kolejny mecz z pierwszoligowcem. W sierpniu do Stargardu przybyła Chojniczanka. Zawodnicy z Chojnic zaprezentowali się tutaj dużo lepiej, niż ich ligowi koledzy. Stworzyli sobie wiele sytuacji, zmuszając rywali do pozostania prawie przez całe spotkanie na własnej połowie. Żaden z misternie wypracowywanych strzałów nie przełożył się jednak na końcowy wynik. A wszystko za sprawą bramkarza gospodarzy, który dwoił się i troił, żeby uratować swoją drużynę przed niechybną porażką. Tak naprawdę to on wygrał całe spotkanie, podczas gdy reszta podopiecznych Krzysztofa Kapuścińskiego jedynie mu asystowała. Decydującą bramkę pod koniec spotkania zdobył rezerwowi Sebastian Inczewski.
Poprzeczka dwunastym zawodnikiem: Gryf Wejherowo – Błękitni Stargard 1:2
Do Wejherowa, "Wojownicy Pomorza" jechali jako faworyci. Ta rola jednak nie wydawała się jednak przynosić im szczęścia. Trzecioligowi rywale nie wystraszyli się bowiem przeciwników i przez całe spotkanie atakowali bramkę Marka Ufnala. Gościom kilkukrotnie z pomocą wyszła poprzeczka, która zatrzymywała ofensywne zapędy piłkarzy Gryfu. Gole dla gości padły w bardzo podobnych sytuacjach, jak w poprzednich pucharowych starciach. Pierwszą bramkę dla Błękitnych ponownie z karnego zdobył Robert Gajda, a niedługo przed końcowym gwizdkiem zwycięstwo przyklepał wchodzący z ławki Sebastian Inczewski.
Światła, kamera, akcja: Błękitni Stargard – GKS Tychy 3:2
1/8 Pucharu Polski oprócz wymagających rywali w postaci GKS-u Tychy, przyprowadziła do Stargardu także zainteresowanie mediów i kamer. Na stadionie Błękitnych po raz pierwszy pojawiło się tak wiele wszędobylskich kamer, natrętnych fotografów i łaknących wywiadów dziennikarzy. Na trybunach pojawili się sławni ludzie polskiej piłki, których dotąd lokalni piłkarze oglądali jedynie w telewizji. Trema i presja ze stron oglądających, nie zjadła jednak gospodarzy. Mimo bramki straconej w 24. minucie spotkania nie poddali się. Przed zejściem do szatni z rzutu karnego wyrównał Robert Gajda, a zaledwie po kwadransie drugiej połowy bramkę z wolnego zdobył Wojciech Fadecki. Trafienie decydujące o ćwierćfinale ponownie przypadło w udziale rezerwowemu. Tym razem na swoje konto dopisał je 28-letni Bartłomiej Zdunek. Po niespodziewanej wiktorii, radości w klubie ze Stargardu nie było końca. Trener Kapuściński cieszył się, podkreślając że jego podopieczni przeszli do klubowej historii a zawodnicy już cieszyli się na zwiedzenie któregoś z ekstraklasowych boisk. Wszyscy zgodnie mówili, że w tegorocznej edycji Pucharu osiągnęli już wszystko co sobie zaplanowali i każdy kolejny wynik będzie dla nich osobistym zwycięstwem.
Dokonać niemożliwego: Błękitni Stargard – Cracovia 2:0
Stając do pojedynku z "krakowskim smokiem", Błękitni od samego początku skazywani byli na pożarcie. Piłkarscy eksperci przewidywali wysokie zwycięstwo gości, a jedyne możliwe szczęśliwe chwile Wojowników Pomorza upatrywali w honorowych trafieniach. To co się stało, na stadionie w Stargardzie przeszło najśmielsze oczekiwania wszystkich osób, które choć trochę znają się na piłce. Motywacja i zaangażowanie gospodarzy sprawiły, że ekstraklasowy faworyt gubił się w najprostszych nawet sytuacjach. Przez większość spotkania znaki na niebie i ziemi wskazywały na remis i decydujące starcie w Krakowie. Ambitni Błękitni wydawali się jednak chcieć więcej i w 88. minucie zdobyli pierwszą bramkę. Na listę strzelców wpisał się Radosław Wiśniewski. Chwilę później zwycięstwo samobójczym golem potwierdził Sreten Sretenović.
Podbój Krakowa: Cracovia – Błękitni Stargard 0:2
Cała piłkarska Polska przyznawała, że cud który zdarzył się w Stargardzie na pewno przejdzie do historii. Nikt jednak nie przypuszczał, że rezultat rodem z Disney’owskich bajek powtórzy się przy ulicy Kałuży. Wojownicy Pomorza jechali tam jedynie na niewinną wycieczkę – od tak, zobaczyć jak się gra na ekstraklasowych stadionach. Już pierwsze spotkanie było dla nich spełnieniem marzeń, co do wyniku rewanżu nie mieli żadnych oczekiwań. Od pierwszych minut pokazali jednak, że nie boją się ani błotnistej murawy przy ulicy Kałuży ani tym bardziej teoretycznie mocniejszych przeciwników. Już po półgodzinie gdy, przy golu Radosława Wiśniewskiego wyszli na prowadzenie i nie wypuścili go z rąk aż do końca. Gola pogrążającego podopiecznych Roberta Podolińskiego w końcówce meczy zdobył Bartosz Flis. Tym samym niemożliwe stało się możliwe. Drugoligowy średniak pokonał ekstraklasową drużynę. Kibice w całej Polsce dali się oczarować piłkarskiemu Kopciuszkowi. Światła kamer i pierwsze strony gazet skierowano na nich, a oni nie wydawali się tym przejmować. Czuli się szczęśliwi, spełnieni, mówili że w piłce osiągnęli już wszystko co wcześniej zaplanowali.
Primaaprilisowy żart?: Błękitni Stargard – Lech Poznań 3:1
Pierwszego kwietnia obiekt w Stargardzie znów zaświecił światłem kamer. Nie zwracając uwagę na niesprzyjającą pogodę, kibice Błękitnych zapełnili trybuny aż do ostatniego krzesełka. Wszyscy chcieli zobaczyć wicemistrza Polski w akcji. Dobra postawa gospodarzy i silny wiatr nie dały jednak rozwinąć skrzydeł poznańskiej potędze. Mimo początkowego prowadzenia, goście niespodziewanie ulegli Błękitnym jeden do trzech. Skromny strażak – Tomasz Pustelnik strzelając dwa gole stał się prawdziwą gwiazdą i tematem rozmów w całej Polsce. Gwóźdź do trumny poznańskiego Lecha w ostatnich minutach wbił Łukasz Kosakiewicz. Nieśmiałe marzenie o finale na Narodowym na chwilę stało się możliwe do spełnienia. Piłkarze Błękitnych poczuli dotyk sławy, nagle znajdując się na pierwszych stronach gazet i serwisów internetowych. Woda sodowa nie uderzyła im jednak do głowy – już nazajutrz po wielkiej wiktorii, powrócili do swych codziennych zajęć – pracy i ciężkich treningów. W końcu przed nimi wciąż bardzo ważny i trudny mecz przy Bułgarskiej w Poznaniu.
Walka do końca: Lech Poznań – Błękitni Stargard 5:1
Pomimo zwycięstwa w pierwszym spotkaniu Błękitni wraz z czterdziestoma autokarami kibiców, nie jechali do Poznania w roli faworytów. Wiedzieli, że przed nimi najcięższy mecz w sezonie. Zmotywowani i przepełnieniu sportową złością Lechici, nie mogli już tak łatwo sprzedać skóry. Wszystko zaczęło się jednak jak ze snu – w 19. Minucie spotkania ku zdumieniu trybun, bramkę zdobył Piotr Wojtasik. Przez ponad kwadrans przy ulicy Bułgarskiej działo się coś, czego nikt wcześniej nie mógł sobie nawet wyobrazić – drugoligowi goście prowadzili z ekstraklasowym gigantem. Piękne chwile zakończył jednak Paulus Arajuuri, a chwilę później swoją cegiełkę dołożył młody Dariusz Formella. Mimo dwóch bramek, wychodząc z szatni, zawodnicy gości nie zamierzali się poddać. Ciężka walka o każdy centymetr boiska, ambicje i przede wszystkim miłość do piłki sprawiły, że Lechici przez kolejne 45 minut nie zdołali zapewnić sobie awansu do finału. W dogrywce serca Błękitnych nie zdołały już pokonać narastającego zmęczenia. Gorzej przygotowani fizycznie Wojownicy Pomorza musieli uznać wyższość rywali.
Źródło: Agencja TVN/x-news