Bezowocny związek Legii z Fluminense. Czy to jeszcze ma sens?
Współpraca Legii z Fluminense, która miała być dla warszawian kopalnią brazylijskich talentów, na razie nie przyniosła żadnej korzyści. Jak na razie wszyscy wypożyczani z Rio zawodnicy okazywali się nieprzydatni.
fot. Tomasz Bolt / Polska Press
Tak jak w każdym okienku transferowym, Warszawa obecnie przykuwa uwagę mediów. Prezes Legii co chwilę zapowiada nowe transfery, a niektóre z nich nawet dochodzą do skutku. I tak, przy Łazienkowskiej pojawili się Ariel Borysiuk, Artur Jędrzejczyk oraz Kasper Hamalainen. Czy do zespołu wicemistrza Polski trafi ktoś jeszcze? Czas pokaże. Aby ktoś mógł się pojawić, ktoś inny jednak musi odejść, nie obyło się bez echa wypożyczenie Arkadiusza Piecha do cypryjskiego AEL Limassol.
Oprócz niego stolicę opuścił jeszcze jeden zawodnik, Pablo Dyego, piłkarz, o którym przeciętny polski kibic nawet nie słyszał. Nic w tym dziwnego, wszak Brazylijczyk spędził w Polsce zaledwie pół roku. "Spędził" to zdecydowanie pasujące słowo, gdyż o grze w jego przypadku nie za bardzo można mówić. Przez pół roku w barwach pierwszej drużyny Legii na boisku spędził zaledwie 56 minut. Zebrał je podczas dwóch spotkań: jednego w ramach Pucharu Polski, a drugiego w Lidze Europy. W Ekstraklasie nie zdążył zadebiutować. Dwa razy zasiadł na ławce rezerwowych, ale i z niej jedynie obserwował poczynania kolegów. Najdłużej, bo aż 45 minut grał w pamiętnym meczu drugiej rundy Pucharu Polski z Górnikiem Łęczna, kiedy to ówczesny trener, Henning Berg, dokonał wielu roszad i w pierwszym składzie wystawił piłkarzy, którzy na co dzień nie grywają. I tak obok Pablo Dyego na boisko wybiegli Michał Kopczyński, Adam Ryczkowski, Rafał Makowski, Robert Bartczak czy Marek Saganowski. Brazylijczyk najwyraźniej nie radził sobie jednak najlepiej, gdyż jako pierwszy został ściągnięty z murawy. Po przerwie nie wrócił już do walki, a w jego miejsce na boisko wybiegł jego rodak Guilherme. Potem Dyego bardzo długo podziwiać można było jedynie w zespole rezerw. Aż do 10 grudnia, kiedy wybiegł na boisko w końcówce przegranego przez Legię 5:2 spotkania z Napoli.
To był ostatni akcent Pablo Dyego w warszawskiej Legii. Potem w mediach usłyszeć można było o nim tylko raz - gdy odchodził. Wrócił do swojego Fluminense, z którego został wypożyczony do stolicy Polski pół roku wcześniej. Czy tam dostanie więcej szans na grę? Wydaje się to mało prawdopodobnym, wszak brazylijski zespół może pochwalić się niezwykle szeroką kadrą, w której znajdują się piłkarze z dużo lepszym piłkarskim CV niż Dyego. Najpewniej zostanie więc ponownie wypożyczony, już trzeci raz podczas swojej krótkiej kariery.
Zanim zawitał na Łazienkowską, rok przebywał w Szwecji, gdzie przywdziewał trykot Djurgardens IF. Robił to jednak głównie w drużynie juniorów, gdyż w pierwszym zespole, podobnie jak w Legii, próżno było go szukać. Obojętnie czy Pablo Dyego pozostanie we Fluminense czy też pójdzie gdzieś na wypożyczenie, jego kariera nie rysuje się w jasnych barwach. Kibice Legii nie powinni zatem za nim tęsknić.
Tak samo jak nie wzdychają tęsknie za innymi zawodnikami, którzy przed Pablo Dyego trafili dp Warszawy z Fluminense, 21-latek nie był bowiem pierwszym, który poszedł tą drogą. Podobnie jak jego poprzednicy na Łazienkowską przybył na zasadzie wypożyczenia z brazylijskiego klubu i nie zabawił tutaj zbyt długo. W praktyce więc wspaniale rysująca się współpraca polsko-brazylijska nie wyszła tak dobrze, jak się zapowiadała. Właśnie w jej ramach zespół z Rio de Janeiro regularnie oddaje warszawianom "wyróżniających się" młodych zawodników, aby poznali europejską piłkę. Wszystko zaczęło się w marcu 2013 roku, kiedy to Bogusław Leśnodorski podpisał pierwszą w Polsce międzynarodową umowę o wielopłaszczyznowej współpracy między klubami. Wszystko koordynował Dominik Ebebenge. Oprócz regularnego dostarczania brazylijskich młodzieńców do stolicy, obejmowała ona między innymi także staże pracowników Legii we Fluminense i odwrotnie.
Pierwszym, który przyleciał do Polski okazał się Raphael Augusto. Latem 2013 roku 22-latek zapowiadał się całkiem dobrze, młody, wydawało się perspektywiczny pomocnik, miał być zmiennikiem starszych kolegów, mających już ugruntowaną pozycję w zespole. Niestety, życie często różni się od zamierzeń, również i tym razem. Brazylijczyk okazał się po prostu zbyt słaby, a na meczową osiemnastkę czekał aż do września. Wtedy też zdołał zadebiutować - zagrał kilkanaście minut w meczu ze Śląskiem Wrocław. Na powtórkę musiał długo czekać, bo aż do lutego. Potem na ekstraklasowych boiskach pojawił się jeszcze sześć razy, lecz tylko dwa razy spędził na nim ponad dwadzieścia minut. Te dwa razy wybiegł na boisko w pierwszym składzie. Nigdy nie było mu jednak dane rozegrać całego spotkania od początku do końca. Nic więc dziwnego, że po upływie roku włodarze warszawskiego zespołu nie zamierzali przedłużać jego wypożyczenia i Augusto powrócił tam skąd przyszedł. Tym samym zakończył swoje piąte w karierze wypożyczenie z Fluminense. I nie okazało się ono ostatnim. Po powrocie z Polski, został wypożyczony jeszcze trzykrotnie.
Można więc śmiało nazwać go piłkarskim podróżnikiem. Na karku ma dopiero 24 wiosny, a zdążył przywdziać aż dziewięć różnych klubowych trykotów. Najdłużej grał w niższych ligach brazylijskich, ale zwiedził także USA, a ostatnie pół roku spędził w Indiach. I to właśnie tam miał swoje pierwszy bardziej udany okres w swojej karierze. Zaprezentował się w praktycznie wszystkich spotkaniach swojej drużyny, a tamtejsze media chwaliły go i podkreślały jego duży udział w grze jego zespołu - Chennaiyin FC. Trzeba podkreślić także, że pół roku spędzone w Indiach to pierwszy sezon, w którym Augusto zagrał w więcej niż 10 spotkaniach i pierwszy raz od pobytu w Polsce, zdobył gola. Wydaje się więc, że forma Brazylijczyka rośnie. Co będzie dalej? To pokaże samo życie. Na razie jednak wypożyczenie się zakończyło i Raphael Augusto wraca z powrotem, już po raz dziewiąty, do Fluminense.
Wraz z nim latem 2013 roku do Legii z Fluminense przybył także Alan Fialho. Dla 22-letniego obrońcy transfer do Warszawy był pierwszym poza Brazylię. Nie obszedł się bez echa. O Alanie usłyszeć można było z dwóch powodów. Po pierwsze kibice mogli poznać jego wokalne talenty - wszak śpiew Brazylijczyka można było podziwiać na klubowym kanale Wojskowych. W mediach o Alanie głośniej zrobiło się także gdy ówczesny szkoleniowiec kadry u-20, Jacek Zieliński myślał o powołaniu go do siebie. Obrońca i media podchwyciły temat i w Internecie i prasie zaczęły pojawiać się wywiady o tym, że wbrew pozorom Alan od zawsze czuł się Polakiem, a jego prababcia, z pochodzenia Polka, miała ogromny wpływ na jego wychowanie. Te zapewnienia i artykuły okazały się jednak pozbawione sensu, gdyż trener Zieliński równie szybko jak pomyślał o tym powołaniu, tak z niego zrezygnował. Alan więc obszedł się jedynie smakiem. Nie było to jego jedyne rozczarowanie w tym sezonie, kolejnym stał się brak debiutu w pierwszym zespole Legii.
Przez cały sezon 2013/2014 Brazylijczyk nie zdążył zagrać na boiskach ekstraklasy nawet minuty. Pokazywał się jedynie w drużynie rezerw. Tam też musieli dostrzec go skauci Arki Gdynia, gdyż Alan zaraz po zakończeniu wypożyczenia do Legii, trafił na kolejne, tym razem do pierwszoligowego klubu z Trójmiasta. I tutaj początki okazały się bardzo ciężkie. Po jakimś czasie zdołał jednak przekonać do siebie szkoleniowca Arki i przez całą jesień regularnie łapał się do meczowej osiemnastki. Zimą jednak powrócił do Fluminense i następne pół roku spędził na wypożyczeniu w brazylijskiej Serie A. Bez rozegrania tam nawet meczu, latem powrócił na Olimpijską w Gdyni.
Podczas gdy Raphael Augusto oraz Alan Fialho pakowali się, by powrócić do Brazylii, przy Łazienkowskiej zameldował się kolejny zawodnik z Fluminense - Ronan. Lewy obrońca miał stanowić alternatywę dla Tomasza Brzyskiego. Rokował całkiem nieźle, wszak skauci Legii zanim zdecydowali się go sprowadzić, rok obserwowali jego poczynania. Szczególnie dobrze zaprezentował się przede wszystkim na Generali Deyna Cup. Jednak i jemu świetlana kariera w drużynie Wojskowych nie była dana. Zaczęło się nie najgorzej - podczas obozu w Gniewinie, ówczesny trener, Henning Berg pozwolił mu zaprezentować się w sparingach. Najgorsze miało jednak dopiero nadejść. Jeszcze podczas tego zgrupowania, lewy obrońca naderwał mięsień czworogłowy. Z początku wyglądało to na niegroźną kontuzję, ale w końcu wykluczyło Brazylijczyka z gry na całe pół roku. Do zdrowia powrócił bowiem dopiero w listopadzie. Długa przerwa i rekonwalescencja sprawiły, że nie był gotowy do walki na ekstraklasowym poziomie. Zimą wrócił więc do Brazylii. Bez debiutu w pierwszej drużynie warszawskiego zespołu.
Jego dalsze losy również nie potoczyły się najszczęśliwiej, w Rio de Janeiro spotkać można było go jedynie wiosną, gdyż już latem, również na zasadzie wypożyczenia, trafił do drugiej drużyny portugalskiego FC Porto. Ten transfer także nie okazał się dla niego szczęśliwym, jak dotąd zdołał bowiem pokazać się tylko w jednym spotkaniu.
Patrząc na życiorysy zawodników, którzy korzystając ze współpracy między Legią, a Fluminense trafili na Łazienkowską, nie można powiedzieć, aby na płaszczyźnie sportowej, ta umowa między zespołami okazała się nadzwyczaj owocna. Jak dotąd żaden z przybyłych zawodników, nie zdołał podbić serc kibiców.