Bezbramkowy remis Lecha z Górnikiem, czyli powrót do ligowej szarzyzny
Pierwsza kolejka Ekstraklasy była w tym sezonie zjawiskiem wyjątkowym, w Polsce oglądanym mniej więcej tak często, jak całkowite zaćmienie Słońca. Oglądaliśmy mecze widowiskowe, emocjonujące, z dużą ilością goli. Tak było również w Poznaniu, gdzie rozbity po pucharowych porażkach Lech, łatwo rozniósł wicemistrza kraju.
fot. Roger Gorączniak / Ekstraklasa.net
Spotkanie Lecha z Ruchem Chorzów było dla przeciętnego kibica meczem idealnym. Oczywiście kibica poznańskiego, bo ci z Górnego Śląska mogli nabawić się co najwyżej rozstroju nerwowego, patrząc na poczynania Szyndrowskich czy innych Sadloków. „Kolejorz” zagrał tak, jak powinien grać od początku lipca – skutecznie, a przy tym ładnie dla oka. Błysnęli nowo sprowadzeni Kebba Ceesay i Gergo Lovrencsics, po bramce zdobyli Bartosz Ślusarski i Vojo Ubiparip, do tej pory skuteczni jak pistolety na ślepaki. Wydawało się, że poznaniaków nie czeka kolejny sezon oglądania niemiłosiernej kopaniny, że po Euro 2012 w stolicy Wielkopolski zostało coś z futbolu na europejskim poziomie.
Można mówić, że rywal był słaby, można twierdzić, że rozbity po tęgim laniu w Pilznie Ruch przegrałby z każdym. Ale fakt jest faktem, lechici zagrali tak, jak nie zdarzyło im się grać dawno, nawet przeciwko zespołom z Kazachstanu czy Azerbejdżanu, które do wirtuozów piłki nie należą. Nieco dziegciu do beczki miodu dodał mecz z Polonią Warszawa – co prawda mecz wygrany, ale już nie w tak dobrym stylu, jak pojedynek z Ruchem. Ale to spotkanie wyjazdowe, pierwsze w tym sezonie, z którego poznaniacy przywieźli zwycięstwo, więc ciężko było nie być zadowolonym.
Na trzecią kolejkę poznaniacy wrócili do swojej twierdzy na Bułgarską. Tu gracze „Kolejorza” wygrali dziesięć ostatnich spotkań, tu mogą liczyć na niesamowitą atmosferę i wsparcie często ponad dwudziestu tysięcy fanów. - Dla nas to jest nasze miejsce, nasz dom i my w tym domu walczymy o każdy centymetr boiska, o każde źdźbło trawy, o każde podanie – te słowa Mariusza Rumaka najlepiej oddają stosunek poznaniaków do swojego stadionu i swoich kibiców. Można było więc oczekiwać kolejnego efektownego meczu i walki o zwycięstwo.
Tyle że rywalem nie był już rozbity zespół, opuszczony przez trenera, a solidny skład z Zabrza. Pracujący tam od dwóch i pół roku Adam Nawałka zbudował solidny zespół, konsekwentnie wprowadzając do niego młodych zawodników. Na jego przykładzie widać, ze warto dać trenerowi szansę, warto pozostawić szkoleniowca w klubie na dłużej niż rundę czy sezon, by później zbierać plony z jego pracy. Świadomość siły rywala miał Rumak, który na przedmeczowej konferencji prasowej komplementował zespół Górnika. – W każdej formacji Górnik ma swoją jakość, do tego zespół jest nieźle przygotowany fizycznie, czyli nawet jeśli nadamy dobrego rytmu, to nie mamy takiej pewności, że z każdą minutą będzie coraz lepiej, tylko tak jak w meczu z Polonią musimy czasami pójść na wymianę ciosów i ten silniejszy to wygra. Uważam, że jest to jeden z naszych najgroźniejszych rywali w drodze do tego, co sobie wyznaczyliśmy – mówił szkoleniowiec Lecha.
Piłkarze byli już nieco bardziej optymistycznie nastawieni do rywalizacji i z obu obozów dochodziły zapowiedzi walki o trzy punkty. Pewne było zatem, że zwycięstwo nikomu nie przyjdzie łatwo, ale dzięki temu oczekiwaliśmy ciągłej wymiany ciosów, co mogło tylko korzystnie wpłynąć na jakość widowiska. Na to liczyli również poznańscy kibice, którzy w liczbie ponad 27 tysięcy wybrali się w niedzielne popołudnie na Bułgarską.
Niestety rozczarowali się i po dawce dobrej piłki przed dwoma tygodniami teraz dość brutalnie zostali sprowadzeni na ziemię (czytaj do poziomu naszej Ekstraklasy). O ile jeszcze do przerwy lechici próbowali zaatakować, kilkakrotnie sprawdzili umiejętności Łukasza Skorupskiego, o tyle po przerwie uznali chyba, że w niedzielę przepracowywać się nie wypada i oddali inicjatywę rywalowi. Efekt był taki, ze to Górnik próbował atakować, był częściej przy piłce i stwarzał sytuacje, a „Kolejorz” po zakończeniu spotkania mógł się cieszyć z obronienia jednego punktu.
W porównaniu do dwóch pierwszych meczów ligowych, w składzie Lecha zaszła jedna, dość niezrozumiała zmiana. Rumak zdecydował się posadzić na ławce rezerwowych Mateusza Możdżenia, a w jego miejsce posłał na plac gry Szymona Drewniaka. Roszada personalna wiązała się jednocześnie ze zmianą ustawienia poznańskiego zespołu – z wcześniejszego 4-4-2 lechici przeszli na 4-3-3, stawiając na zagęszczenie środka pola. Młody Drewniak okazał się jednak najsłabszym ogniwem w zespole gospodarzy – podawał albo za lekko, albo niecelnie, a jak już zdołał dograć do partnera, to tylko do tyłu. Szkoleniowiec Lecha szybko zauważył, że dalej tak grać nie ma sensu i po przerwie posłał na plac gry Możdżenia.
Mniej widowiskowy tym razem był Ceesay. O ile z Ruchem częściej przebywał w polu karnym rywala niż we własnym, o tyle z Górnikiem za rzadko włączał się w akcje ofensywne. Fakt, że w defensywie miał niełatwe zadanie powstrzymania Prejuce Nakoulmy, co z pewnością nie zachęcało go do szaleństw z przodu, niemniej jednak boczny obrońca pracujący w ataku w nowoczesnym futbolu jest koniecznością. Na rajdy swoją stroną boiska decydował się natomiast grający na lewej obronie Luis Henriquez i niewiele brakło, by już na początku meczu zaliczył asystę. Przeszkodził mu w tym Skorupski, broniąc niezłe uderzenie Ślusarskiego głową.
Dwumecz z AIK-iem pokazał, że w Lechu pojawił się problem w środku pola, po odejściu trzech grających tu zawodników. Z Ruchem nie było za bardzo tego widać, ale już Górnik znów obnażył lukę w zestawieniu „Kolejorza”. O występie Drewniaka więcej pisać już nie ma sensu, niewiele lepiej wypadł Rafał Murawski, jasnym punktem okazał się Łukasz Trałka, który jako jedyny nie pogubił się przy pressingu rywala, starał się rozgrywać piłkę. Jeżeli chodzi o skrzydłowych, to na plus należy ocenić Aleksandara Tonewa. Powoływany ostatnio do reprezentacji Bułgarii zawodnik widząc słabość swojego zespołu w środku starał się schodzić tam, szukał strzałów z dystansu, niestety jednak zbyt wiele z tego nie wyniknęło. Słabiutko wypadł za to Lovrencsics, który opuścił boisko po godzinie gry. Zmiennicy – czyli wspomniany wcześniej Możdżeń, a także wprowadzony za Węgra Bartosz Bereszyński – wprowadzili trochę ożywienia w grę Lecha. Pierwszy jak zwykle uderzał sprzed pola karnego, a Bereszyński był w swoich poczynaniach zbyt chaotyczny, by sprawić zagrożenie Skorupskiemu.
Było już o bocznych obrońcach, to wspomnijmy jeszcze o środkowych. Dobrze spisał się Manuel Arboleda, który po nieudanym poprzednim sezonie wraca do formy, ostatnio wygryzł ze składu uczestnika Euro Marcina Kamińskiego. Nieźle spisał się również Hubert Wołąkiewicz – na początku meczu miał trochę problemów z powstrzymaniem Arkadiusza Milika, ale z czasem było coraz lepiej.
No i na koniec napastnicy. O graczach tej formacji przez ostatnie dwa miesiące pisaliśmy tyle, że starczyłoby z pewnością na zapełnienie solidnego tomiszcza, a w drugim można byłoby umieścić zawodników, którzy w Lechu grać mieli, ale z różnych przyczyn do Poznania nie trafili. Ostatnim takim był Abiola Adedeji Dauda, który już miał wzmacniać „Kolejorza”, ale jednak z nieokreślonych przyczyn pozostał w szwedzkim Kalmar FF. Może patrząc na wyniki starć skandynawskich zespołów z naszymi klubami stwierdził, że jednak tamta liga bardziej mu służy, może na przeszkodzie stanęły kwestie finansowe? Tego nie wiadomo, pewne jest natomiast, ze żaden solidny snajper do Lecha nie trafi.
Okazuje się więc, że do końca rundy Lech skazany jest na Bartosza Ślusarskiego. Z przyczyn dość prostych – braku konkurencji. Ubiparip zbiera chyba więcej gwizdów z trybun niż pozostali gracze razem wzięci, Bereszyński nie jest typem snajpera. Pozostaje jeszcze 40-letni Piotr Reiss, symbol i ikona klubu. Wydaje się, że jego sprowadzenie było przede wszystkim ruchem marketingowym, ale wcale nie zdziwimy się, gdy w trakcie sezonu „Reksio” odpali i niczym dwa lata młodszy Tomasz Frankowski będzie ładował gole bramkarzom, z których część mogłaby być jego synami. Tyle że trener Lecha widzi go na pozycji „dziesiątki” – nie zamiast Ślusarskiego, a za nim.
Oceniać występy 31-letniego napastnika jest nam dość ciężko. Z jednej strony widać, że nie brakuje mu ambicji, woli walki, a przy tym umiejętności piłkarskich. Potrafi zastawić się, przyjąć piłkę, odegrać do partnera. Jeszcze w meczu z Ruchem kilkakrotnie poklepał z Lovrencsicsem tak, że obrońcy rywala za bardzo nie wiedzieli, co się dzieje. Również z Górnikiem Ślusarski walczył, starał się, absorbował obrońców, ale zabrakło najważniejszego – strzelonych bramek. Z tego przede wszystkim powinien być rozliczany napastnik, za dobrą grę czy celne podania nikt w lidze punktów nie da. A były gracz Groclinu i Cracovii jak nie strzelał, tak nie strzela. Oby nie okazało się, że w meczu z chorzowianami wyczerpał już limit bramek na jesień, bo inaczej Lecha może czekać bardzo trudne półrocze.
Po spotkaniu z Ruchem na głowy Lechitów spadło sporo pochwał, teraz trzeba ich zganić. Co budujące, widzą to sami zawodnicy, którzy w pomeczowych wypowiedziach podkreślali, że zagrali słabo, ten mecz im nie wyszedł i tego typu gra w ogóle nie powinna mieć miejsca. Dostrzeżenie swoich błędów to połowa sukcesu, teraz trzeba pracować nad ich wyeliminowaniem. Dwa tygodnie przerwy na mecze reprezentacji to na tyle dużo czasu, by spokojnie przyjrzeć się ostatnim meczom, przeanalizować grę i dojść do tego, co było nie tak. Trener Mariusz Rumak z pewnością da sobie z tym radę – to trener jak na polskie warunki dość wyjątkowy. Nie karmi nas kolejnymi sloganami typu „nie gra taktyka, grają zawodnicy”, po słabym meczu nie wciska kitu, że wszystko było ok, a stara się dogłębnie przeanalizować sytuację. Ma wizję budowy zespołu i konsekwentnie ją realizuje.
Na koniec żeby było jasne - po jednym meczu nie próbujemy wyciągać wniosków co do gry Lecha. Być może był to tylko wypadek przy pracy i już w Bełchatowie poznaniacy ponownie udowodnią swoją wartość. Ale zawiódł nas przede wszystkim poziom spotkania – po rewelacyjnej pierwszej kolejce teraz dość brutalnie musieliśmy wrócić do ligowej szarzyzny. Nie tylko w Poznaniu, bowiem cała liga zagrała tak, jak do tego jesteśmy przyzwyczajeni, przez co mieliśmy na przykład spory problem, wybierając zawodników do jedenastki kolejki. Niestety, dobre mecze na naszym ligowym podwórku wciąż będą epizodami, a częściej niż o opanowanie emocji będziemy musieli martwić się o to, by nie usnąć na stadionie. Ale cóż, taki już urok tej naszej piłki.
LECH POZNAŃ - serwis specjalny Ekstraklasa.net