menu

Bezbramkowy remis Atletico z Realem. Wszystko rozstrzygnie się na Santiago Bernabeu

14 kwietnia 2015, 22:35 | Jakub Seweryn

Pierwsza odsłona derbów Madrytu w 1/4 finału Ligi Mistrzów zakończyła się bezbramkowym remisem Atletico z Realem. Losy awansu rozstrzygną się za tydzień w rewanżowym spotkaniu na Santiago Bernabeu.

Od pamiętnego majowego finału Champions League w Lizbonie i zdobycia upragnionej Decimy, piłkarzy Realu Madryt dopadła prawdziwa derbowa klątwa. Piłkarze Carlo Ancelottiego zostawali w tym sezonie zatrzymywani przez Atletico zarówno w Superpucharze, jak i Pucharze Hiszpanii, a w lidze Los Colchoneros na swoim lokalnym rywalu zdobyli komplet sześciu punktów. Szczególnie ostatnia porażka na Vicente Calderon była bolesna dla Królewskich, którzy w lutym zostali zdemolowani aż 0:4. Teraz miało być jednak inaczej. Obie drużyny znajdowały się w zupełnie innej dyspozycji niż przed dwoma miesiącami. Szczególnie Real, do którego szeregów wrócili kontuzjowani pomocnicy, Luka Modrić oraz James Rodriguez.

W pierwszej połowie tego spotkaniach teza, że to już jest zupełnie inny Real, w pełni się potwierdziła. Królewscy zupełnie zdominowali mistrzów Hiszpanii, którzy brak strat po stronie goli muszą zawdzięczać swojemu bramkarzowi. To właśnie Słoweniec Jan Oblak kilkakrotnie uratował swój niemrawy przed przerwą zespół przed utratą bramki. Zaskoczyć go próbowali przede wszystkim Gareth Bale i James Rodriguez, ale nawet w pojedynkach ‘sam na sam’ to były golkiper Benfiki Lizbona okazywał się lepszy.

Real rozegrał znakomitą, choć bezbramkową pierwszą część gry, a kibice Królewskich w przerwie zastanawiali się, jak długo podopieczni Carlo Ancelottiego są w stanie grać na tak wysokim poziomie intensywności gry. Czy Real jest w stanie grać tak przez 90 minut, czy może powtórzy się scenariusz z Camp Nou, gdzie po 55 minutach El Clasico Los Blancos praktycznie nie było na boisku?

W rzeczywistości postawa obrońców tytułu nie była aż tak dobra, jak w pierwszej połowie, ani tak fatalna, jak w drugiej części gry przeciwko Barcelonie. Mecz stał się jednak bardzo wyrównany, ale sytuacji stuprocentowych pod obiema bramkami brakowało. Zdecydowanie więcej było jednak złośliwości, głównie w starciach z udziałem Chorwata Mario Mandzukicia. Były napastnik Bayernu najpierw oberwał łokciem w twarz od Sergio Ramosa, później uderzył go pięścią w klatkę piersiową Dani Carvajal (za co powinna być czerwona kartka dla obrońcy Realu i jedenastka dla Atletico), a na koniec sam trafił łokciem prawego defensora Królewskich, za co mógł obejrzeć drugą żółtą i czerwoną kartkę. Serbski sędzia Milorad Mazić, z którym Mandzukić raz po raz urządzał sobie pogawędki, był tego dnia jednak bardzo pobłażliwy.

Jak już było wspomniane, po zmianie stron pod obiema bramkami działo się niewiele. Nieśmiałe strzały Ronaldo, Modricia czy Turana nie zrobiły wrażenia na Janie Oblaku i Ikerze Casillasa. Ten drugi raz jednak musiał stanąć na wysokości zadania w samej końcówce, gdy w zamieszaniu po stałym fragmencie gry przed samą bramką zatrzymał Raula Garcię. W ten sposób zacięty pojedynek na Vicente Calderon zakończył się bezbramkowym remisem, który sprawia, że za tydzień kilka kilometrów dalej, na Santiago Bernabeu, czeka nas pasjonujący rewanż.


Polecamy