Bezbarwny remis w Grudziądzu. Po jednym golu Olimpii i Sandecji
- Dziś piłkarze oprócz walki między sobą musieli jeszcze radzić sobie z upałem. Dlatego mogło nie być widać efektów ich zaangażowania – przyznał po meczu z Olimpią trener Sandecji Nowy Sącz Robert Moskal. I tak można by w skrócie podsumować to spotkanie.
fot. Mikołaj Suchan / Polskapresse
O pierwszej połowie można w zasadzie powiedzieć tyle, że się odbyła. Tempo było słabiutkie, składnych akcji jak na lekarstwo, strzałów również niewiele. Zawodnicy sprawiali wrażenie jakby to upalne, majowe popołudnie woleli spędzać nad jeziorem niż na piłkarskim boisku, a i kibice ożywiali się z rzadka. - Warunki były ekstremalne - przekonywał Marcin Kaczmarek.
Być może na taki obraz gry w pierwszej połowie wpływ miał także fakt, że Olimpię i Sandecję w tabeli dzielą zaledwie trzy punkty, a przegrywający mógł niebezpiecznie zbliżyć się do strefy spadkowej.
Bardzo prawdopodobne, że druga część gry byłaby kopią pierwszej, gdyby nie błąd Michała Wróbla. Bramkarz grudziądzan wypluł przed siebie, wydawałoby się zupełnie niegroźny, strzał z rzutu wolnego, co z zimną krwią wykorzystał czujny Kamil Majkowski.
Od tego momentu biało–zieloni nie mieli wyjścia i musieli wreszcie zagrać odważniej. Dzięki temu mecz stał się w końcu nieco ciekawszy.
W ostatnich dwóch kwadransach gry gospodarze stworzyli sobie więcej okazji niż przez wcześniejsze 60 minut. Wykorzystali jedną i za sprawą Piotra Ruszkula powiększy swój dorobek punktowy o jedno „oczko”. - Po strzelonej bramce przestaliśmy grać - mówił rozczarowany szkoleniowiec Sandecji, zaś opiekun gospodarzy uznał rezultat za sprawiedliwy. - Wynik odzwierciedla to co działo się dziś na boisku - ocenił.