Bez bramek we Wrocławiu. Lechia jeszcze nie wygrała w nowym sezonie (RELACJA, ZDJĘCIA)
W pierwszym niedzielnym meczu Ekstraklasy Śląsk Wrocław bezbramkowo zremisował z Lechią Gdańsk. Niemoc zespołu Jerzego Brzęczka trwa więc z najlepsze.
Siatkówka. Charytatywny turniej ze Skrą Bełchatów wyprowadza się z Oleśnicy
Mimo nie najlepszych warunków do gry pierwsza połowa była całkiem niezła. No może poza pierwszym kwadransem, w którym niby więcej chęci wykazywała Lechia, ale wynikało z tego niewiele. Może dlatego, że Śląsk wyszedł wysoko, właściwie z dwoma napastnikami - Kamilem Bilińsim i Jackiem Kiełbem.
Gospodarze pierwszą groźną sytuację stworzyli w 15 minucie. Wspomniany Kiełb dobrze dogrywał do wbiegającego w pole karne Roberta Picha, a ten był dwa kroki przed obrońcą i zdołał oddać strzał, jednak dobrze wyciągnął się bramkarz Marko Marić. Gdańszczanie odpowiedzieli błyskawicznie. Po minucie mieli rzut rożny, trochę przyblokowany został Mariusz Pawełek i głową zdołał przymierzyć Grzegorz Wojtkowiak, ale piłka poleciała obok słupka.
Kolejne dwie minuty i mieliśmy następną ciekawą akcję, po której Śląsk powinien prowadzić 1:0. Rzut rożny miała Lechia, ale piłka wybita została na środek boiska. Tam w powietrznym pojedynku starli się Kamil Biliński i Jakub Wawrzyniak. Bila szybciej się zorientował, że piłka poleciała w stronę bramki przeciwnika i popędził za nią, a za nim - Wawrzyniak. Obaj panowie do sprinterów nie należą, ale snajper WKS-u mimo wszystko był szybszy. Miał wobec tego przed sobą tylko Maricia, ale przymierzył fatalnie i mógł tylko złapać się za głowę.
Po tej akcji sędzia Paweł Gil zaordynował przerwę na uzupełnienie płynów, która się trochę przedłużyła, bo pseudokibice odpalili race oraz świece dymne i murawa utonęła w dymie. Po niespełna 10 min. wróciliśmy do gry.
WKS się rozpędzał. W 30. minucie znów do siatki mógł trafić Biliński. Po koronkowej akcji dostał podanie może na 14-16 metrze, odwrócił się huknął instynktownie, mocno, ale znów powstrzymał go dobrze dysponowany Marić. Gospodarze już do końca pierwszej części gry kontrolowali grę.
Drugą część meczu zaczęliśmy od strzału Wiśniewskiego z dystansu, który przeleciał po palcach Pawełka. Jedak z każdą minutą przewaga WKS-u rosła. Wrocławianie całkowicie kontrolowali wydarzenia na boisku. W 65 minucie znów przed kapitalną okazją stanął Biliński. Wrocławianie rozklepali defensywę i zupełnie niepilnowany w szesnastce napastnik dostał piłkę. Ponownie jednak lepszy okazał się Marić. 10 minut później od utraty gola uchronił go słupek. Najlepszy na boisku Flavio płasko dośrodkował z prawej strony dokładnie na nogę Picha, chociaż blisko niego było trzech obrońców. Słowak nadstawił tylko nogę, ale znów nie było bramki, a tylko jęk zawodu...
Lechia opanowała boiskowe wydarzenia na kilka minut przed końcem. Mogła nawet sprawić niespodziankę i wywieźć z Wrocławia komplet oczek, bo już w doliczonym czasie gry strzał z rzutu wolnego Nazario wybił na rzut rożny Pawełek. WKS próbował do ostatnich sekund wygrać, ale zabrakło czasu, a przede wszystkim skuteczności. Można by śmiało napisać, że to był najlepszy mecz Śląska w tym sezonie, gdyby piłkarze Tadeusz Pawłowskiego strzelili gola. Ale nie strzelili.