menu

Bez bramek przy Kałuży. Cracovia podzieliła się punktami z Górnikiem Łęczna

2 kwietnia 2016, 19:51 | Kaja Krasnodębska

Kibice zgromadzeni w sobotę przy Kałuży nie obejrzeli żadnych bramek. Cracovia w meczu 29. kolejki Ekstraklasy podzieliła się punktami z Górnikiem Łęczna i zachowała trzecie miejsce w tabeli. Podopieczni Jurija Szatałowa plasują się z kolei na przedostatnim miejscu.

Cracovia - Górnik Łęczna 0:0
Cracovia - Górnik Łęczna 0:0
fot. Wojciech Czekała

Mimo, że ostatnie dwie kolejki rundy zasadniczej jeszcze nie zostały rozstrzygnięte, drużyny, które zmierzyły się dzisiaj w Krakowie, swoją przynależność do ósemek znały od dawna. Grająca w roli gospodarza Cracovia mając spora przewagę punktową nad następnymi zespołami może być pewna gry w grupie mistrzowskiej, natomiast przybyły z Łęcznej Górnik już dawno pogodził się z walką o utrzymanie aż do końca. Mimo to, piłkarzom zarówno jednej jak i drugiej strony nie mogło zabraknąć ambicji - w ostatnich kolejkach, zwłaszcza przy podziale punktów, każde oczko ma ogromne znaczenie. Dla Pasów może ono oznaczać grę w europejskich pucharach, a dla dzisiejszych gości być albo nie być w Ekstraklasie.

Mimo, że bezsprzecznym faworytem tego spotkania zdawali się być gospodarze, od pierwszych minut nie było widać ich przewagi na boisku. Spotkanie zaczęło się dosyć niemrawo - piłkarze obu zespołów przemieszczali się po murawie raczej powoli. Długo wymieniali podania i sprawdzali na ile mogą sobie dzisiaj pozwolić. Z każdą minutą robiło się jednak ciekawiej - co raz lepsze sytuacje stwarzali sobie gospodarze. Zaowocować powinno to około 20 minuty. Kolejne stałe fragmenty gry w wykonaniu Mateusza Cetnarskiego stworzyły ogromne zamieszanie pod bramką Sergiusza Prusaka. Najbliżej zdobycia bramki był Piotr Polczak, który stojąc metr od linii bramkowej trafił w poprzeczkę.

Kwadrans później uratowała ona także gości. Strzał zza pola karnego Grzegorza Bonina zaskoczył zarówno defensorów Cracovii jak i Grzegorza Sandomierskiego. Na drodze ku szczęściu łęcznian stanęła jednak poprzeczka. Taka bliskość zdobycia gola jedynie zmotywowała podopiecznych Jurija Szatałowa do kolejnych starań. Gra się wyrównała, a zgromadzeni przy ulicy Kałuży kibice mieli okazję oglądać kolejne ciekawe ataki na obie bramki. Na chwilę przed przerwą najlepszą szansę na zdobycie gola jeszcze w pierwszej części gry miał Tomas Vestenicky. Młody piłkarz Pasów źle przyjął sobie piłkę, przez co nie wykorzystał błędów rywali i nie trafił z kilku metrów.

Druga połowa rozpoczęła się równie spokojnie jak pierwsza. Piłka spokojnie krążyła w środku boiska nie zapuszczając się gwałtownie pod żadną z bramek. Gracze obu zespołów niby próbowali stworzyć sobie jakieś lepsze sytuacje, lecz na drodze stawali im defensorzy przeciwników. Po nieco ponad dziesięciu minutach wreszcie więcej zadziało się w polu karnym Cracovii. Jakub Świerczok stanął przed praktycznie stuprocentową szansą, lecz nie zdołał jej wykorzystać. Nieczysto trafiając w piłkę zaliczył okrutny kiks. Niekryty, z kilku metrów nie umieścił futbolówki w siatce. Okrutnie zmarnowana sytuacja mogła się już więcej nie powtórzyć.

Ale powtórzyła. W 71. minucie łęcznianie ponownie stworzyli sobie praktycznie stuprocentową sytuację. Powtarzające się błędy w defensywie Pasów zaowocowały szybkim kontratakiem Bartosza Śpiączki. Po rajdzie prawą stroną boiska zagrał piłkę w pole karne do Jakuba Świerczoka, który ponownie zrobił wszystko, aby nie umieścić futbolówki w siatce. Zgromadzeni na trybunach fani Cracovii ponownie głęboko odetchnęli z ulgą. Jednak tylko na chwilę gdyż wraz z upływem czasu goście coraz częściej zapuszczali się pod bramkę Grzegorza Sandomierskiego i kreowali sporo chaosu w linii obrony Pasów. W kilku sytuacjach gospodarzy ratował tylko brak celności ze strony łęcznian.
Mimo niekorzystnego dla obu stron wyniku, końcówka nie obfitowała w efektowne natarcia czy bohaterskie rajdy.

Zarówno podopieczni Jurija Szatałowa jak i gospodarze próbowali jeszcze nieśmiało ukłuć przeciwników, lecz za ogromnymi chęciami, nie szły czyny. Podania lądowały u rywali, a niesforna piłka nigdy nie leciała tam gdzie powinna. Obrazu gry nie uratowały nawet prowadzone przez obu szkoleniowców roszady i spotkanie zakończyło się zasłużonym remisem.


Polecamy