Barcelona bliżej Superpucharu, ale babol Valdesa dał Realowi nadzieje (ZDJĘCIA)
Po bezbramkowej pierwszej połowie na Camp Nou, drugie 45 minut pierwszego Gran Derbi w tym sezonie przyniosło niesamowite emocje. Ostatecznie FC Barcelona pokonała Real Madryt 3:2, a walka o Superpuchar Hiszpanii przed rewanżem na Santiago Bernabeu nadal jest otwarta.
Przedmeczowe zapowiedzi pierwszego w tym sezonie El Clasico poruszały bardziej tematy zeszłorocznych incydentów, niż aspekty czysto sportowe. Oczywiście każdy miał w pamięci to, jak Jose Mourinho władowuje palec do oka Tito Vilanovy, po czym ten zaczyna go atakować. Na szczęście o przykrościach, które nie powinny się zdarzyć całkiem zapomniano i tym razem postanowiono pójść po rozum do głowy. Ostrych starć nie mogło brakować, ale przynajmniej wszystko odbyło się na sportowym poziomie.
Wyjściowe jedenastki trochę zaskoczyły. Vilanova nieoczekiwanie posadził na ławce Jordi Albę, wypuszczając Adriano na lewą flankę obrony. Mourinho zgodnie z przedmeczowymi zapowiedziami postawił na Raul Albiola, w miejsce kontuzjowanego Pepe. Z kolei na prawej stronie nie znalazł miejsca Angelo Di Marii. Szansę dostał za to Jose Maria Callejon.
Portugalski szkoleniowiec nie miał za sobą łatwych gier. Jego podopieczni rozpoczęli ligę od remisu z Valencią, a na dodatek nie zachwycali boiskową postawą. Nie potrafili, jak to zwykle bywało, ruszyć z zabójczo dynamiczną kontrą, poczynać ze znaną sobie finezją. Przed El Clasico nie był to zbyt optymistyczny prognostyk.
Na Camp Nou nic się nie zmieniło. Real sprawiał wrażenie mocno zmęczonego, jeszcze nierozegranego. Bardzo mozolnie posuwał się do przodu, a gdy już ruszył, natychmiast tracił piłkę, narażając się na dynamicznie budowane szybkie ataki pozycyjne Barcelony. Cristiano Ronaldo i Jose Maria Callejon praktycznie nie istnieli.
W pierwszej połowie gospodarze mieli zdecydowaną przewagę. Zbudowali ją dzięki wysokiemu i skutecznemu pressingowi oraz znakomitym odbiorom. Po upływie kwadransa zintensyfikowali ofensywne działania, lecz na bardzo wiele nie mogli sobie pozwolić. Może i grali trochę niedokładnie, lecz przyczyna leżała gdzie indziej. O ile "Królewscy" kompletnie zawodzili w ataku, o tyle w obronie starali się zachować maksimum koncentracji.
Ale nie zawsze udało im się zatrzymać nacierającego giganta. W 29. minucie Leo Messi zbiegł mimo nacisku na 14. metr i płaskim strzałem po ziemi, posłał futbolówkę minimalnie obok dalszego słupka. Chwilę później z szesnastki przymierzył Pedro, ale Iker Casillas zdołał sparować zagrożenie. Szczęścia poszukiwano również z dystansu, jednak ani Gerard Pique ani Messi nie potrafili go znaleźć.
Real nie wypracował sobie żadnej sytuacji strzeleckiej. Raptem dwukrotnie podniósł ciśnienie, zapuszczając się w pole karne i na tym się skończyło. Jose Mourinho nie mógł być zadowolony. W przerwie musiał uciąć sobie z chłopakami ostrą pogadankę.
Pomogło. Po zmianie stron zaczęli wreszcie płynnie atakować i co ciekawe, częściej utrzymywali się przy piłce. Na bramkę niezbyt się zanosiło, aż tu nagle... W 55. minucie Mesut Oezil precyzyjnie wrzucił z rzutu rożnego, w polu karnym niewidoczny dotąd Ronaldo wykorzystał nieuwagę Sergio Busquetsa i piękną główką wprawił w gorycz kibiców z miasta Gaudiego.
Wraz z kolegami chyba za bardzo cieszył się z prowadzenia. Nadmierna radość osłabiła czujność i minutę później wypracowana przewaga została obrócona w niwecz. Pedro Rodriguez otrzymał fantastyczne prostopadłe podanie od Javiera Mascherano i bez zastanowienia huknął obok Casillasa.
W kolejnym fragmencie jedni i drudzy poczuli niepohamowaną żądzę zwycięstwa i co rusz wymieniali się składnie budowanymi atakami. Mistrzowie Hiszpanii pokazywali zupełnie inne oblicze, ale to Barcelona znajdywała lepsze wykończenie. Najpierw na 2:1 mógł wyprowadzić Barcę Alves. Brazylijczyk wziął na siebie obrońcę i oddając kąśliwe uderzenia sprawił olbrzymie problemy golkiperowi przeciwnika.
Gol wisiał w powietrzu i w końcu padł. W 70. minucie Sergio Ramos bezpardonowo wjechał w nogi Andresa Iniesty w polu karnym. Decyzja nie mogła być inna - rzut karny. Za egzekucję zabrał się nie kto inny jak Messi. Nie zawiódł jak to miało miejsce z Chelsea - wziął długi rozbieg, pewnie się rozpędził i bez problemów trafił w lewy róg, kompletnie oszukując Casillasa.
W 78. minucie "Blancos" po raz trzeci wznawiali grę ze środka. Tym razem pogrążyło ich katalońskie duo Andres Iniesta - Xavi. Pierwszy prostopadle wypuścił drugiego, który nie mógł zmarnować sytuacji sam na sam.
Wynik 3:1 jak najbardziej sprawiedliwie oddawał obraz boiskowych wydarzeń. Real po pierwszym golu jakby osiadł na laurach, przestał nacierać z początkowym animuszem. Był pewien, że nic złego nic mu się nie stanie. I przez to niewiele brakowało, by przed rewanżem znalazł się z jedną ręką w nocniku. W 84. minucie omal nie pozwolili władować sobie czwartego gola, po tym jak Messi przyładował z bliska w golkipera.
Ku szczęściu Kastylijczyków, ich nadzieje nie są przekreślone. Z tego powodu powinni tłumnie słać listy dziękczynne i gorące podziękowania pod adresem... Victora Valdesa. W 85. minucie bramkarz, uznawany za klasę światową, popełnił kardynalny błąd. Dostał zwykłe, banalne wycofanie od Adriano. Mógł pozbyć się piłki na pięć możliwych sposób i zamiast jak najszybciej to uczynić, przystąpił do kombinacji. Wahał się i wahał, aż nadbiegł podminowany Angel di Maria, zabrał mu piłkę i wpakował do pustej bramki.
Tym samym jednobramkowe zwycięstwo tryumfatora Copa del Rey wcale nie przesądza losów Superpucharu. W rewanżu czekają nas olbrzymie emocje. Warto więc zagospodarować sobie środowy wieczór na piłkarskiego wrażenia w najlepszym wydaniu.