Londyn pożegnał Euro 2020. Gorzka pigułka dla Anglików, radość Italii. Zobacz zdjęcia i wideo
- I will never eat pizza again (Nigdy więcej nie zjem pizzy) - śpiewała grupka Anglików w centrum Londynu po porażce ich reprezentacji w finale Euro 2020 z Włochami. To byli nieliczni kibice, którzy do przegranej "Trzech Lwów" podeszli z humorem. Reszta fanów była niezwykle rozczarowana.
Nigdy wcześniej w historii reprezentacja Anglii nie wystąpiła w finale piłkarskich mistrzostw Europy. Mecz przeciwko Włochom na Wembley był dla drużyny „Trzech Lwów” pierwszym od 55 lat turniejowym starciem o złoty medal. Kibice i dziennikarze w największym kraju Wielkiej Brytanii podkreślali, że niedzielne spotkanie jest sprawą narodową.
Według szacunkowych obliczeń finał mistrzostw miało śledzić łącznie ponad 44 miliony osób, czyniąc to wydarzenie najchętniej oglądaną transmisją w historii brytyjskiej telewizji. Mecz z Włochami miał przebić pod względem zainteresowania pogrzeb księżnej Diany z 1997 roku (ponad 32 miliony widzów), zeszłoroczne orędzie premiera Borisa Johnsona w sprawie narodowego lockdownu (27,7 mln), czy śledzoną przez 26,9 mln osób relację z lotu załogi Apollo 13 na Księżyc w 1970 roku.
O randze niedzielnego wydarzenia świadczył również fakt, że wiadomość dla angielskich piłkarzy napisała sama królowa Elżbieta II. - Pragnę pogratulować wam dotarcia do finału i złożyć najlepsze życzenia przed meczem. Mam nadzieję, że w historii zapisze się nie tylko wasz sukces jako drużyny, ale zapamiętany zostanie także team-spirit, poświęcenie oraz duma z reprezentowania narodu - przekazała zawodnikom najdłużej panująca monarchini Wielkiej Brytanii.
Cisza przed burzą
W przeddzień finału w większości dzielnic Londynu jeszcze nie dało się odczuć atmosfery nadchodzącej konfrontacji. Do wielkich chwil szykowała się strefa kibica na Trafalgar Square, czy miasteczko Euro 2020 zlokalizowane obok Tower Bridge. Przygotowywane były także inne wielkie ekrany, na których mieszkańcy stolicy Zjednoczonego Królestwa mieli zobaczyć mecz.
W niedzielę od rana ze sklepowych półek w coraz szybszym tempie znikały piwa i innego rodzaju alkohole. A pracownicy ponad 2000 sklepów sieci “Co-op” oraz 1600 marketów „Tesco” odliczali godziny do zakończenia zmiany, skróconej przez pracodawców z okazji finału. Część stacji benzynowych zawiesiła działalność pomiędzy 19:45 a 23:00 lokalnego czasu.
To miała być niezapomniany wieczór dla całej Anglii. Zwłaszcza że przedstawiciele mediów zapowiadali, iż premier Boris Johnson bardzo poważnie rozważa oficjalne uczynienie poniedziałku dniem wolnym od pracy. Spontanicznie zorganizowane mini-święto narodowe miało dojść do skutku jedynie w przypadku zdobycia przez „Synów Albionu” mistrzostwa Europy.
Najpierw fiesta, później skandal
Napięcie rosło systematycznie. W całym Londynie można było spotkać kierowców aut trąbiących klaksonami w rytmicznych dźwiękach. Od wczesnych godzin popołudniowych na ulicach pojawiało się coraz więcej kibiców w narodowych barwach z puszkami chmielowego napoju w rękach. Okrzyki „It’s coming home” oraz „Come on, England!” można było usłyszeć co chwilę. Napisy o podobnej treści pojawiały się zresztą także na wyświetlaczach komunikacji miejskiej, elektronicznych bilbordach lub przy wjazdach do tuneli. - Znacznie przyjemniej jest czytać takie hasła niż te przypominające o konieczności pozostania bezpiecznie w domach. A przez ostatnich 18 miesięcy widzieliśmy praktycznie tylko takie - zauważyła Justyna, mieszkająca w Anglii od ponad 20 lat.
Z każdą kolejną godziną gromadzące się w różnych miejscach grupy kibiców stawały się coraz większe. Miejsca w pubach były pozajmowane już sześć godzin przed pierwszym gwizdkiem. Szacowano, że w lokalach gastronomicznych, zgodnie z restrykcjami, mecz zobaczy ponad dwa miliony ludzi.
- Cieszę się, że dożyłem takiej chwili - mówił przed pierwszym gwizdkiem londyńczyk Godfrey, wieloletni kibic reprezentacji Anglii. - Urodziłem się w roku 1967, kilka miesięcy po tym jak nasza drużyna narodowa wywalczyła mistrzostwo świata. Nigdy nie miałem okazji przeżywać tak istotnego i prestiżowego meczu. Możliwość oglądania finału z moim synem na Wembley to spełnienie marzeń. Jestem mu niezmiernie wdzięczny, że wykupił bilety ponad dwa lata temu - dodawał wzruszony kibic, ubrany w koszulkę z nazwiskiem jednego z największych idoli trybun w latach 90, czyli Paula Gascoigne’a. Co ciekawe, popularny „Gazza” jest rówieśnikiem Godfreya.
- Anglia wygra, bo jest bardziej głodna zwycięstwa. Cały kraj czekał na to 55 lat. Włosi mieli więcej sukcesów w ostatnich latach. Poza tym Wembley to magiczne miejsce i ono przyniesie "Trzem Lwom" szczęście - taksówkarz Eric, który zacierał ręce na zarobek w niedzielny wieczór.
Nie wszyscy potrafili cieszyć się z finału zgodnie z przyjętymi normami. Stacja pociągów na King’s Cross St Pancras musiała zostać tymczasowo zamknięta, ponieważ kibice odpalali tam race. Dym w czerwonych barwach pojawiał się także w innych częściach stolicy Wielkiej Brytanii. W północnym Londynie już około południa pijani kibice zaczęli wchodzić na dachy autobusów. Zdarzały się także incydenty, w których potrzebna była interwencja policji. Liczba funkcjonariuszy służb pilnujących porządku przez cały weekend była zapobiegawczo zwiększona.
Poruszając się przed meczem w najbliższym otoczeniu Wembley, trudno było nie kopnąć przypadkiem butelki lub puszki. Na ziemi leżały ich tysiące. W dodatku świetną zabawą dla części lokalnych sympatyków reprezentacji było rzucanie puszek w tłum i wzajemne polewanie się piwem.
Dantejskie ceny miały miejsce, gdy szalejący tłum postanowił wedrzeć się na Wembley siłą. Organizatorzy nie byli w stanie zatrzymać wówczas angielskich kibiców, którzy za wszelką cenę starali się dostać na stadion bez biletów. Jak podkreślały media, frekwencja w "świątyni futbolu" była ostatecznie dużo większa, niż pierwotnie zakładano. Na mecz weszło ponad siedem tysięcy osób więcej.
Wembley rn pic.twitter.com/3lXRRvG7d0— Rave Footage [unicode_pictographs]%F0%9F%8E%A5[/unicode_pictographs] (@RaveFootage) July 11, 2021
We witnessed this and I stepped away just in time. If this is even crossing your mind, don’t. You don’t get far. Please don’t ruin it for everyone at Wembley. pic.twitter.com/CoNx4U4CHb— Michelle Owen (@MichelleOwen7) July 11, 2021
Wśród kibiców nikt nie myślał o konsekwencjach, jutro właściwie się nie liczyło. Istotne było tylko pierwsze zwycięstwo w międzynarodowych rozgrywkach po ponad pół wieku przerwy. Londyn czekał na wieczorną eksplozję radości. Ewentualnej porażki „Synów Albionu” nie brano pod uwagę. Po latach rozczarowań i turniejach straconych szans kolebka futbolu miała wzbogacić się o Puchar Henriego Delaunaya.
Reszta świata za Włochami
Nie wszyscy mieszkańcy Anglii trzymali jednak kciuki za reprezentację „Trzech Lwów”. Tygiel kulturowy panujący w tym 68-milionowym państwie jest na tyle duży, że bez trudu znajdziemy w nim przedstawicieli różnych narodowości oraz potomków imigrantów. - Zawsze kibicowałem Italii, tak jak cała moja rodzina. Nawet pomimo faktu, że urodziłem się w Anglii i nadal tu mieszkam, to przede wszystkim czuję się Włochem. Nie wyobrażam sobie innego scenariusza niż trofeum w rękach piłkarzy „Squadra Azzurra” - tłumaczył Joe Derosa, żyjący na co dzień w Ipswich. 29-latek wspierał drużynę z Półwyspu Apenińskiego z trybun Wembley podczas meczów 1/8 finału oraz półfinału. Na mecz o złoto nie zdołał zdobyć biletu.
Fanów piłki nożnej, którzy nie sympatyzują z „Synami Albionu”, było więcej, nie tylko ze względów etnicznych. Reprezentacja prowadzona przez selekcjonera Garetha Southgate’a nie zjednała sobie miłośników z wielu powodów w trakcie turnieju. Kibice zarzucali Anglikom rozgrywanie sześciu z siedmiu turniejowych meczów na Wembley, podczas gdy inne zespoły podczas Euro pokonywały dziesiątki tysięcy kilometrów.
Wiele kontrowersji wywoływał także fakt, że na półfinał z Danią na stadion w Londynie zostało wpuszczonych zaledwie osiem tysięcy fanów z kraju Hamleta, przy 50 tysiącach widzów wspierających gospodarzy. Czara goryczy przelała się gdy sędzia Danny Makkelie podyktował dla drużyny „Trzech Lwów” wątpliwy rzut karny w dogrywce półfinału, a lokalni kibice świecili w twarz duńskiemu bramkarzowi tuż przed wykonaniem „jedenastki”. W dodatku, fani skandynawskiej drużyny spotkali się z agresywnymi zachowaniami ze strony Anglików, zarówno na stadionie, jak i poza nim.
- Z różnych powodów Anglikom „zbierało się” przez cały turniej i finał urósł do rangi meczu Anglia kontra reszta Europy - uważał Arek Jargieło, zapalony polski kibic piłkarski, od 10 lat mieszkający w angielskim Cambridge.
Mimo wszystko Anglicy otrzymywali także wsparcie zza granicy. Przed finałem powodzenia całej drużynie “Trzech Lwów” życzył amerykański aktor Tom Cruise, który rozmawiał z piłkarzami przez jedną z aplikacji internetowych. Ponadto dla zespołu przygotowano ekskluzywny pokaz nowego filmu z udziałem Cruise’a, a gwiazdor z Hollywood siedział na trybunach Wembley.
Finito
Włosi wygrali po rzutach karnych. Gospodarzy bardzo zabolała porażka w takich okolicznościach, ponieważ czuli, że są blisko wywalczenia tytułu. Po zwycięstwie w finale spora grupa kibiców Italii świętowała triumf na Piccadilly Circus, na skrzyżowaniu głównych ulic West Endu, w centrum stolicy Wielkiej Brytanii.
Okrzyki - It's coming Rome - można było usłyszeć bardzo często. Na szczęście, poza drobnymi incydentami, wszystko odbywało się w dość spokojnej atmosferze, przy dużej asyście policji. Wielu kibiców angielskiego zespołu wyglądało wówczas niczym zombie. Zakrapiane świętowanie od kilkunastu godzin dawało się we znaki. - Wygramy za rok mistrzostwo świata - próbował pocieszać się na głos jeden z fanów "Synów Albionu". - Nie bądź niepoważny - odpowiedział mu jego kompan ze smutną miną.
Londyn nie pożegnał mistrzostw Europy w taki sposób, jaki chciał. Miasto nad Tamizą nie będzie musiało długo czekać na powrót wielkiego futbolu. Już w połowie sierpnia wznowione zostaną bowiem rozgrywki Premier League, a jesienią rozpoczną się emocje związane z Ligą Mistrzów. Tytułu bronić będzie londyńska Chelsea.