To już koniec ery! Barca odpadła z Ligi Mistrzów (KOMENTARZ)
Za nami ćwierćfinały Champions League. Ćwierćfinały, w których było wszystko. Wielkie emocje, piękne gole, niesamowite zwroty akcji i to co w futbolu najpiękniejsze czyli niespodzianki. Takimi bez wątpienia było odpadnięcie Barcelony, która po raz pierwszy od 6 lat nie zagra w półfinale Ligi Mistrzów. Co ciekawego działo się jeszcze w spotkaniach o najcenniejsze europejskie trofeum?
Prawdziwa zabawa zaczęła się we wtorek. PSG bez swojej największej gwiazdy, Zlatana Ibrahimovicia spotkało się z londyńską Chelsea, w celu obronienia wyniku z pierwszego meczu. Początek spotkania był idealnym lekiem na bezsenność. Angielska drużyna nie potrafiła przebić się przez tira ustawionego pod bramką PSG. W 16 minucie kontuzji doznał Eden Hazard, który będzie pauzował od 3 do 4 tygodni, a dla "The Blues" był to niezwykle istotny moment tego spotkania.
Na boisku pojawił się bowiem Andre Schurrle, który po kolejnym kwadransie gry, strzałem z powietrza pokonał bramkarza PSG. Po straconym golu, drużyna ze stolicy Francji jeszcze bardziej się cofnęła, popełniała kolejne błędy, a poza nielicznymi kontrami ciągle się broniła. Zmarnowane okazje Cavaniego sprawiły, że w końcówce spotkania zamiast spokojnego remisu i niemal pewnego awansu doszło do katastrofy.
Paryżan pogrążył... paryżanin. Demba Ba urodzony w Sevres, który wraz z braćmi od dziecka kibicował drużynie ze stolicy Francji. W 87 minucie spotkania najlepiej odnalazł się w zamieszaniu w polu karnym i trafił do siatki. Zlatanowi włosy stanęły Demba, a Jose Mourinho oszalał. Jak za starych dobrych lat. PSG rzuciło się do szaleńczych ataków, ale niestety było już za późno.
Wnioski po tym spotkaniu, są proste. Dzięki wygranej "The Blues" Liverpool ma coraz większe szanse na mistrzostwo Anglii, plotki o trenerskiej śmierci Mourinho były przedwczesne, a Ibra nie wygra Ligi Mistrzów, dopóki nie będzie grał w jednej drużynie z Portugalczykiem. Chociaż w Interze, też się nie udało, powiecie. Różnica jest jednak taka, że Zlatan, Mourinho i angielska drużyna z wielu względów byłyby mieszanką wybuchową.
W drugim wtorkowym spotkaniu na przeciw siebie stanęły zespoły Dortmundu i Realu Madryt. Po pogromie BVB na Santiago Bernabeu, mało kto wierzył w niemiecki happy end. Ale Borussia zagrała dokładnie tak jak "Królewscy" na własnym stadionie. Szybko, odważnie i skutecznie. Choć nie, aż tak by wyeliminować Real.
Bohaterem spotkania został Marco Reus, który strzelił dwa gole, ale najwięcej po tym spotkaniu mówi się o nowym idolu madryckich kibiców. Henrich Mchitarjan, bo o nim mowa, swoimi niewykorzystanymi sytuacjami i fatalną skutecznością zabił marzenia Dortmundu o awansie do najlepszej czwórki Champions League. Fani "Królewskich" jeszcze długo będą uśmiechać się pod nosem, słysząc nazwisko Ormianina. Prawda jest jednak taka, że Real w tym meczu miał furę szczęścia i spisał się poniżej oczekiwań.
Po pasjonujących wtorkowych meczach, przyszedł czas na środowe emocje. Znów wielkie wyzwanie dla kibiców, którzy musieli oglądać oba spotkania jednocześnie, by nie przegapić niczego ważnego. Po remisach w pierwszych meczach, bukmacherzy nie dawali żadnych szans Manchesterowi United w pojedynku z Bayernem i niewielkie Atletico, które miało zmierzyć się z Barcą.
Na całe szczęście futbolu nie da się przewidzieć. W pierwszej połowie spotkania w Monachium było tak nudno, że padały nawet baterie w telefonach. Nie działo się kompletnie nic godnego uwagi, za to w Madrycie Atletico od początku imponowało walecznością i niesamowitą determinacją. Od pierwszego gwizdka to stołeczny klub miał wojowników, a Barca przestraszonych dzieciaków, pozbieranych chwilę przed meczem z katalońskich przedszkoli. Messiemu i spółce zaleciłbym sezon w Premier League.
Piłkarze Atletico byli niezwykle zmotywowani, widać po nich było, że grają najważniejszy mecz w życiu. A Barcelona? Wyglądała jakby grała o Puchar Wojewody Mazowieckiego. Żeby było jasne, Atletico zagrało wielki mecz, fantastycznie wykorzystując wszystkie słabe punkty Barcy, wyłączając z gry i Messiego i Neymara, ale niemożliwe byłoby to bez słabszej postawy Katalończyków.
Już w 5 minucie Koke strzelił bramkę, która dała Atletico wymarzony awans. Później byliśmy świadkami wielkiego spektaklu, popisu "Los Colchoneros", którzy w każdym aspekcie gry byli od Barcy lepsi. Przede wszystkim stanowili silny, zintegrowany zespół. z charyzmatycznym liderem na ławce rezerwowych, generałem Diego Simeone. Dzięki temu pogrążyli "Blaugranę". Inna sprawa, że tak słabego meczu Sergio Busquetsa czy tylu nieudanych rajdów Neymara nie pamiętam.
W drugiej połowie Barca biła głową w mur, Atletico broniło się całą drużyną, co doprowadziło ich do końcowego triumfu. W tym samym czasie w Bawarii obudzili się piłkarze "Czerwonych Diabłów" i Bayernu, co niestety nie udało się ekspertom TVP (rekord Guinnessa, studio w przerwie trwało 1,5 minuty!). Najpierw strzał życia oddał Evra, a już po minucie popełnił błąd, który kosztował piłkarzy United bramkę wyrównującą. Taki jest właśnie futbol. Od miłości do nienawiści krok.
W kolejnych minutach "Gwiazda Południa" tylko poprawiała swoją grę, była podrażniona i bez większego trudu poradziła sobie z zespołem Davida Moyesa. W tym spotkaniu poza fenomenalnym Philem Johnsem, szczególnie w pierwszej połowie, zwróciłem uwagę na beznadziejny występ Wayne Rooneya, który bardziej przypominał Dwaliszwiliego niż najlepiej zarabiającego piłkarza świata. Niestety, takich przypadków w zespole United było przynajmniej kilka.
Ćwierćfinały LM sezonu 2013/2014 były bez wątpienia pasjonujące. Podtekstów w dalszej fazie rozgrywek na pewno nie zabraknie. Barca odpadła przecież po raz pierwszy od 6 lat na tym etapie, a Atletico zadziwiło cały świat. Chociaż o sensacji mogą mówić jedynie Ci, którzy oglądają piłkę nożną tylko w TVP. A więc niezwykle rzadko.