menu

Ligue 1. Tajemnice sukcesu Glika

3 października 2016, 11:03 | Remigiusz Półtorak

Kamil Glik potrzebował zaledwie półtora miesiąca, żeby zostać liderem Monaco. Teraz czeka na opaskę kapitana.

Kamil Glik jest również jednym z liderów reprezentacji Polski
Kamil Glik jest również jednym z liderów reprezentacji Polski
fot. Bartek Syta / Polska Press

- Kamil stał się symbolem walczącego obrońcy, który nigdy nie odpuszcza. Właśnie kogoś takiego brakowało zespołowi Monaco w ubiegłym sezonie - mówi Mathieu Faure, dziennikarz „Nice-Matin”, śledzący na co dzień drużynę z małego księstwa.

- To zdecydowanie najlepszy transfer w ostatnim okienku. Tym bardziej, że nie kosztował aż tak wiele. Według moich informacji, 8 mln euro bez różnych bonusów, choć pojawiała się też kwota 11 mln. Nie będę zaskoczony, jeśli za kilka miesięcy dostanie opaskę kapitana. Niech tylko jeszcze podszkoli język, bo dzisiaj rozumie tylko podstawowe słowa - dodaje.

Odważna teza, zaledwie po kilku tygodniach gry w nowym otoczeniu, ale niepozbawiona racji. Tym bardziej, że Monaco nie ma liderów, których charyzma od razu narzucałaby się na boisku. Opaskę kapitana nosili już Danijel Subasić, Valere Germain, Joao Moutinho albo Radamel Falcao - żaden nich nie ma jednak dzisiaj silnej pozycji. A przynajmniej nie tak jak Polak. Dość powiedzieć, że trener Leonardo Jardim nie daje odpocząć Glikowi nawet na minutę, czy to w lidze czy w Champions League, a były kapitan Torino wygląda, jakby z każdym meczem dopiero się rozkręcał, nabierając jeszcze większej pewności siebie.

Ostatni tydzień był pod tym względem bodaj najlepszy w karierze klubowej. Glik strzelił najpierw „półtora gola” przeciwko Angers, dając cenne trzy punkty, potem uratował remis na 15 sekund przed końcem meczu z Bayerem Leverkusen w Lidze Mistrzów, pięknym strzałem z półwoleja zza pola karnego.

- Cały czas myślę „zespołowo”. Jeśli wygrywamy, to razem, jeśli przegrywamy - tak samo - mówił Polak po spotkaniu, wzbudzając jeszcze większe uznanie. Do tego doszły bonusy: dobre noty w „L’Equipe”, dwa razy zdjęcie na okładce najbardziej prestiżowego dziennika sportowego w Europie, a na deser jeszcze cała strona opowieści o jego życiu, trudnym dzieciństwie i rodzinie, która cierpiała z powodu nieobecności i alkoholizmu ojca. Jednym słowem - czytelnicy poznali Kamila nie tylko jako nieustępliwego piłkarza, ale jako człowieka, który od młodych lat bierze odpowiedzialność za rodzinę. Poznali i polubili.

Glik miał też ogromne szczęście. Bo jak inaczej nazwać sytuację, że akurat w momencie, gdy Polak strzelał jednego z najpiękniejszych goli w drugiej kolejce Ligi Mistrzów (a trzeciego już w barwach Monaco), ratując przy okazji remis z Bayerem i punkt, który może być bardzo wiele wart - akcję tę przypadkowo nagrywał zza linii bocznej przezabawny Marcel Desailly, potęgując zainteresowanie na całym świecie. Dosłownie, bo nagranie byłego mistrza świata obiegło niemal wszystkie serwisy informacyjne.

W taki sposób również Kamil Glik stał się bohaterem zbiorowej wyobraźni. Nic nie wzięło się jednak z przypadku. Co najmniej kilka czynników zdecydowało o tym, że Polak tak przekonująco wszedł do nowego zespołu i od razu zdobył szacunek trenera oraz kolegów.

Pierwszy powód: zmiana otoczenia nie była drastyczna. Kamil przez wiele lat występował wcześniej w Turynie, który znajduje się niedaleko Monaco. Jak sam przyznawał na początku, łatwiej było mu się zaaklimatyzować i dzisiaj dobrze to widać. - Ale nie byłoby to aż takie ważne, gdyby szybko nie udowodnił, że jest bardzo dobrym zawodnikiem - takim, jakiego brakowało w Monaco. Nie tylko niemal z marszu wywalczył miejsce w podstawowym składzie, ale zaczął strzelać gole, a to się wszystkim podoba. Innymi słowy wypełnił lukę po mało udanym poprzednim sezonie, stał się liderem, którego drużyna potrzebowała - mówi Mathieu Faure.

Nie bez znaczenia było doświadczenie Glika. 28 lat na tle o wiele młodszych kolegów (Jemerson i Didibe mają po 24 lata, Mendy jest jeszcze młodszy), do tego bezcenne obycie w drużynie narodowej, wzmocnione jeszcze udanym Euro 2016 - wszystko to sprawiło, że Polak już na wejściu do szatni wzbudzał szacunek, nawet jeśli był dotychczas relatywnie mało znany. Przy Gliku obrońcy czują się pewniej. Mathieu Faure potwierdza zresztą, że Jemerson wiele uczy się od polskiego zawodnika i gra zdecydowanie lepiej niż przed rokiem.

- Glik przypomina trochę stylem gry Aymena Abdennoura, który był ważnym puntem defensywy Monaco przed dwoma laty. Taka sama determinacja, ogromne zaangażowanie, dobra gra głową. Zresztą, działacze Monaco szukali następcy Abdennoura przez półtora roku. Wreszcie znaleźli - mówi Faure.

Nadziei nie spełnił nawet Ricardo Carvalho, znany Portugalczyk, były obrońca Realu Madryt i Chelsea, którego Glik formalnie zastąpił w Monte Carlo. Przypomnijmy, że w sezonie, gdy Abdennour dyrygował obroną, Monaco było w Ligue1 tuż za PSG, ale przede wszystkim doszło aż do ćwierćfinału Ligi Mistrzów, m.in. po niespodziewanym zwycięstwie nad Arsenalem.

Można oczywiście zwrócić uwagę, że Glik wchodził do zespołu, w którym należało wiele poprawić (aż 50 goli straconych w 38 meczach poprzedniego sezonu, dopiero jedenasta defensywa w lidze!), można też wytknąć, że nie ustrzegł się kilku błędów (kompletnie nieudany mecz z Niceą albo niepoprawne krycie przy golu dla Bayeru i niedociągnięcia w ustawieniu z Jemersonem), ale to nie umniejsza jego zasług. Ważne jest też co innego - mocna psychika.

Po wpadce w Nicei od razu potrafił się podnieść, grając w ciągu tygodnia dwa świetne mecze, jego czujności nie osłabiła również dobra prasa.

Całostronicowy artykuł o Gliku - człowieku ukazał się w dniu spotkania z Bayerem Leverkusen. Efekt znamy.

- Kamil jest zawodnikiem o bardzo silnej osobowości - chwali go trener Jardim, który już wcześniej podkreślał, że to „inny piłkarz”, niż ci, których Monaco dotychczas kupowało. - Bardziej doświadczony, daje drużynie niezbędną stabilizację.

Akurat w Monte Carlo to coś wartego podkreślenia, bo „stabilizacja” nie jest tam często widziana. Dość powiedzieć, że Jardim wymienił w tym sezonie... całą linię obrony.

W ogóle AS Monaco to ewenement na francuskiej mapie ligowej. I to nie tylko dlatego, że cieszy się korzyściami podatkowymi w porównaniu z resztą stawki. Swoje gniazdko uwił tam Jorge Mendes, jeden z najbardziej wpływowych menedżerów piłkarskich (Cristiano Ronaldo, Jose Mourinho...), co przekłada się na rekordowy w całej Europie ruch w interesie podczas kolejnych okienek transferowych.

Od czasu powrotu do Ligue1, w Monaco ścierają się też dwie frakcje - portugalska i francuska. Wszystko pod okiem Wadima Wasiliewa, rosyjskiego wiceprezesa, który jest prawą ręką właściciela Dimitrija Rybołowlewa i sprawuje faktyczną władzę w klubie. Ofiarą wewnątrzklubowego przeciągania liny stał się w ubiegłym sezonie m.in. Claude Makeleke, zaledwie przed kilka miesięcy „dyrektor techniczny”.

Na zawodników te zakulisowe gry najwyraźniej nie wpływają. - Od pierwszego dnia w Monaco czułem się, jakbym był tu już od dawna - mówi Glik.

O opasce kapitana woli na razie nic nie mówić. Jeśli dalej będzie odgrywał tak ważną rolę w drużynie, również na to przyjdzie czas.

Sportowy24.pl w Małopolsce