menu

Arsenal wygrał z Crystal Palace. Szczęsny przesiedział mecz na ławce

21 lutego 2015, 18:13 | Michał Suliga

To było bardzo nerwowe popołudnie dla Arsene’a Wengera. Jego podopieczni pokonali w derbach Londynu Crystal Palace 2:1, ale ani przez chwilę nie mogli być pewni końcowego triumfu. Na gole Cazorli i Giroud w doliczonym czasie gry odpowiedział Glenn Murray. W ostatniej akcji meczu angielski napastnik Orłów trafił piłką w słupek.

- Na tym stadionie zawsze gra się ciężko - przestrzegał swoich podopiecznych przed wyprawą na południe Londynu Arsene Wenger. Słowa te zdecydowanie nie były czystą kurtuazją. Nie wiadomo, czy opiekunowi Kanonierów chodziło o żywiołowo reagujących fanów, fatalnie przygotowaną murawę czy też dobrze dysponowanych zawodników Crystal Palace. Faktem jest, że od pierwszych minut stadion Selhurst Park unosił się kilka metrów nad ziemię po każdym udanym zagraniu piłkarza The Eagles, filigranowym czarodziejom - Ozilowi, Cazorli i Sanchezowi - wytrącono magiczne różdżki z dłoni i nie pozwolono na tkanie koronkowych akcji, a mocne dośrodkowania raz po raz naruszały strefę powietrzną Davida Ospiny.

W 8. minucie zuchwali piłkarze Alana Pardewa otrzymali potężny prztyczek w nos od sąsiadów z przeciwnej strony Londynu. Danny Welbeck wyłuskał piłkę spod nóg Souare, wrzucił piąty bieg i został sfaulowany przez senegalskiego defensora już w polu karnym. Jedenastkę z dużym spokojem wykorzystał Santi Cazorla, dla którego było to już 7. trafienie w obecnej kampanii ligowej.

Stracony gol nie ostudził zapału gospodarzy, którzy z jeszcze większym animuszem zaczęli szturmować bramkę gości. Głównym sposobem na sforsowanie defensywy Kanonierów miały być harce na skrzydłach, gdzie przebojowi Zaha i Gayle osiągali przewagę w bezpośrednich pojedynkach z Chambersem i Monrealem. Co ciekawe, Arsene Wenger pozostawił na ławce Bellerina i Gibbsa, czyli dwóch bocznych obrońców o znacznie wyższym wskaźniku mobilności niż ich konkurenci do miejsca w składzie. Plan Pardewa był realizowany wyjątkowo precyzyjnie po prawej stronie. Korelacja ruchów Puncheona i Zahy była imponująca, więc coraz częściej w tamtym sektorze pojawiali się nadciągający z odsieczą Cazorla i Coquelin. Gra ofensywna Kanonierów zamarła, a nieśmiałe próby kontrataków były szybko kasowane przez graczy Orłów.

Ostatni kwadrans pierwszej połowy przyniósł Arsenalowi długo oczekiwany spokój. Kreatywni pomocnicy mieli więcej miejsca w centralnej części boiska i co rusz pojawiali się w strefie ataku z piłką przy nodze. Faworyt odzyskał kontrolę nad meczem i w najmniej spodziewanym momencie przeprowadził zabójczy atak. W doliczonym czasie Alexis Sanchez doskonale wypatrzył w polu karnym Welbecka, który bez zastanowienia uderzył w kierunku dalszego słupka. Speroni sparował futbolówkę do boku, ale ta trafiła pod nogi Giroud. Francuski snajper tylko dopełnił formalności i ku zaskoczeniu wszystkich widzów to Arsenal schodził do szatni z dwubramkową zaliczką.

Specjaliści od wielkich powrotów – tak możemy śmiało określić graczy Crystal Palace. W tym sezonie zdołali ugrać aż piętnaście punktów w meczach, w których jako pierwsi tracili bramkę. Nic więc dziwnego, że od początku drugiej części z pełną wiarą w końcowy sukces przypuścili szturm na bramkę Ospiny. O dziwo to Kanonierzy stworzyli sobie pierwszą dogodną sytuację. Ozil doskonale uruchomił niestrudzonego Sancheza, który wpadł z piłką w pole karne i oddał niesygnalizowany strzał. Do szczęścia zabrakło centymetrów.

Orły znów nacierały. Wydawało się, ze każda nieudana akcja tylko dodatkowo motywuje rezydentów południowego Londynu. Znów gorąco było na skrzydłach, tym razem głównie po lewej stronie, gdzie Yannick Bolasie wsadził na zawrotną karuzelę Caluma Chambersa. W 70. minucie to właśnie po centrze kongijskiego skrzydłowego minimalnie nad poprzeczką główkował Gayle. Chwilę później kolejny jęk zawodu rozległ się nad stadionem, gdy James Puncheon pomylił się nieznacznie z rzutu wolnego.

The Gunners jakimś cudem odpierali te lawinowe ataki. W bramce jak w ukropie uwijał się Ospina, a Mertesacker i Kościelny hurtowo wybijali piłki (łącznie zaliczyli aż 33 skuteczne interwencje w bezpośrednim otoczeniu bramki). Obrona dwubramkowego prowadzenia stałą się nadrzędnym celem Arsenalu, więc Le Professeur desygnował do gry Gibbsa i Rosickiego w miejsce zmęczonych Ozila i Welbecka. Próby kontr i szarże Alexisa oraz Giroud dawały chwile oddechu zapracowanej linii defensywnej, ale nie stanowiły dużego zagrożenia.

Doliczony czas gry mógł w ekipie Kanonierów obudzić demony przeszłości. W czwartej dodatkowej minucie kontaktowego gola, po bilardowej rozgrywce na przedpolu bramki Ospiny, zdobył Murray. W ostatnich sekundach meczu kolejny rajd przeprowadził Bolasie. Kongijczyk kapitalnie dośrodkował w kierunku nadbiegającego Murray’a, pusty przelot zaliczył Ospina, a naciskany przez Koscielnego doświadczony napastnik The Eagles zdołał uderzyć ją głową. Metaliczny dźwięk piłki odbitej od słupka spotkał się w powietrzu z wydobywającym się z wnętrza Selhurst Park okrzykiem rozczarowania i niesprawiedliwości. To mógł być spektakularny comeback, jakiego jeszcze ten stadion nie widział.

Crystal Palace - Arsenal 1:2

Bramki: 8 Cazorla (karny), 45+1 Giroud - 90+4 Murray

Crystal Palace: Speroni - Ward, Delaney, Dann, Souare - Mutch, Ledley (80 Shola Ameobi) - Puncheon, Zaha, Gayle (79 Murray) - Campbell (57 Bolasie)

Arsenal: Ospina - Chambers, Mertesacker, Koscielny, Monreal - Coquelin, Cazorla - Welbeck (77 Gibbs), Özil (76 Rosicky), Alexis (Gabriel Paulista) - Giroud