menu

Antyjedenastka 3. kolejki Ekstraklasy według GOL24

1 sierpnia 2017, 18:53 | red

Trzecia kolejka tegorocznych rozgrywek przyniosła nam zdecydowanie więcej emocji niż poprzednie dwie. Wyższe tempo spotkań, więcej goli, wyrównane pojedynki na poziomie – w ten weekend mecze były po prostu lepsze. Ponownie świetnie zaprezentowali się Górnicy, swoje umiejętności pokazał również Kolejorz. Kto z kolei nie poradził sobie tak dobrze?


fot.
W ubiegłym sezonie zasłużenie nominowany do tytułu golkipera sezonu, ostatnio podobnie jak cała Lechia zaczyna popełniać błędy. Te piątkowe we Wrocławiu okazały się brzemiennymi w skutki. Golkiper, który do tej pory zapewniał zespołowi niezwykłą pewność, tym razem zagrał słabo i w konsekwencji gdańszczanie przegrali. To doskonale pokazuje jak ważnym jest ogniwem w układance Piotra Nowaka.
fot.
Jak sam przyznał na swoim twitterowym koncie, nie był to dobry mecz w jego wykonaniu. W internecie przeprosił swoich kibiców oraz obiecał, że weźmie się do treningów. Świadomość, że w Zabrzu nie zagrał tak jak powinien to jedyny pozytyw jego sobotniego występu. Hiszpan miał szczęście, że ostatecznie nie przypisano mu samobójczego trafienia, a poszło ono na konto Igora Angulo. Napastnika, z którym Gonzalez kompletnie sobie nie radził. Piłkarz Zabrza ogrywał go jak chciał, a wiślacki obrońca sam stwarzał zagrożenie pod własną bramką.
fot.
Futbol bywa przewrotny i okrutnie nieprzewidywalny. Tydzień temu bohater Pasów, teraz jeden z najsłabszych, jak nie najsłabszy zawodnik na boisku. Linia defensywna Cracovii nie rozgrywała w Kielcach najlepszych zawodów, ale Helik bezpośrednio przyczynił się do straty dwóch goli. To właśnie po jego zagraniu ręką arbiter podyktował rzut karny, a swój udział miał także przy kolejnych trafieniach Korony. Niepewny we własnym polu karnym, prezentował się znacznie słabiej niż w dotychczasowych spotkaniach w barwach krakowian. Czy za tydzień pokaże, że był to jedynie wypadek przy pracy?
fot.
Przez długą część gry wydawało się, że powrót na środek obrony okaże się dla niego całkiem udanym. Przecież wobec mało zintensyfikowanych ataków białostoczan nie popełniał przerażających błędów, a dopisywało mu też szczęście. W polu karnym zagrał ręką, lecz arbiter nie zdecydował się jednak użyć gwizdka. Co się odwlecze to nie uciecze – ostatecznie to właśnie kapitan Portowców niejako zadecydował o zwycięstwie białostoczan. Właśnie jego niefrasobliwe zagranie i fakt, że łatwo dał odebrać sobie piłkę Cillianowi Sheridanowi w ostatniej z doliczonych minut zapewniły zwycięstwo gości.
fot.
Po starciu z Sandecją można już to powiedzieć: Czech nie jest tym samym zawodnikiem, co w zeszłym sezonie. Podczas gdy w poprzednich miesiącach stanowił trzon defensywy Legii, często będąc jednym z najlepszych zawodników na boisku, tak teraz jest cieniem samego siebie. Czy to zbytnia intensywność rozgrywek czy może nieudany okres przygotowawczy – nie bez powodu właśnie obrońca jako pierwszy opuścił w sobotę boisko. I nie chodzi tu jedynie o efektowne potknięcie na piłce, ale również o brak zakończonych sukcesem odbiorów, czy sześć przegranych pojedynków z rywalami. Mimo wszystko nie zrezygnował z pracy w ofensywie. To od jego podań rozpoczynały się niektóre z akcji Wojskowych.
fot.
Gdy przybywał do Polski reklamowano go jako zastępcę Konstantina Vassiljeva. Oczekiwania spore, presja wyższa, a tempo w którym musiał zgrać się z zespołem jeszcze szybsze. Czech do podopiecznych Ireneusza Mamrota dołączył zaledwie chwilę przed pierwszą ligową kolejką. Wciąż jednak nie wygląda na zgranego z resztą drużyny. I nie do końca przygotowany do jakże długiej, szeroko pojętej rundy jesiennej w polskich rozgrywkach. Wolny, nie nadążał za kolejnymi akcjami. Nie miał w sobie woli walki i mimo, że Portowcy momentami zostawiali mu w środku sporo miejsca, nie zdawał się nawet chcieć tego wykorzystać. Już podczas meczu Arvydas Novikovas miał do niego spore pretensje. Po zakończonym gwizdku tematy do rozmowy z nim miał już natomiast szkoleniowiec.
fot.
Jak sam przyznawał w pomeczowych wywiadach, jego wina była niezaprzeczalna. Odważnie brał sobotnią porażkę na siebie, kajając się głupotą swego wejścia w nogi Michała Kopczyńskiego czego konsekwencją była czerwona kartka. Techniczny błąd – Baran za daleko wypuścił sobie piłkę i by to ratować zdecydował się w środku pola wjechać właśnie w pomocnika Legii. To nie tylko zburzyło plan Sandecji na to spotkanie (trener Radosław Mroczkowski chwilę później zmuszony był dokonać pierwszej zmiany), ale także bardzo utrudniło pracę partnerom. Sądeczanie długo stawiali w dziesiątkę opór natarciom rywali, jednak koniec końców odnieśli pierwszą w sezonie porażkę.
fot.
Miał sporo szczęścia, że prowadzący piątkowe spotkanie arbiter nie zdecydował się wyciągnąć czerwonego kartonika przy jego faulu na Sito Rierze. Wyrzucenie Łukasika z boiska byłoby jak najbardziej słusznym, bo pomocnik wjeżdżając w nogi Hiszpana zachował się niezwykle nieodpowiedzialnie. Tak się jednak nie stało, a powracający z wypożyczenia zawodnik nie zdołał już naprawić pozostawianego po sobie złego wrażenia. Jego cel na to spotkanie mógł być jeden – pokazanie, że swoista „zamiana” Michała Chrapka na niego okazała się dobrym pomysłem. Tego jednak nie dokonał. Wręcz przeciwnie – w Trójmieście zaczyna być tęskno za odpalonym do Śląska zawodnikiem.
fot.
Gliwiczanie w niedzielę stracili aż pięć bramek, co jednak nie do końca pokazuje ich boiskową postawę. Jasne, patrząc na wynik, dobrze być nie mogło, ale podopieczni Dariusza Wdowczyka aż tak nie odstawali od swoich rywali z Poznania. Szczególnie w pierwszej połowie, w której momentami mieli boiskową przewagę i wykreowali sobie niezłe sytuacje. Kto wie, jak skończyłoby się to spotkanie, gdyby Maciej Jankowski wykorzystał którąś z dobrych strzeleckich szans. Już na inaugurację meczu dostał doskonałą piłkę, do tej feralnej dla gliwiczan 40 minuty, miał jeszcze kilka okazji wpisać się na listę strzelców. To mu się jednak nie udało, a później było już tylko gorzej…
fot.
W ubiegłym roku jeden z zawodników stanowiących o sile Portowców w ofensywie, w ten weekend nie pokazał się z dobrej strony. I tak jak w poprzednich meczach defensorzy rywali mogli z przerażeniem myśleć o jego natarciach, tak obrońcom Jagiellonii nie sprawiał na skrzydle większych problemów. Jego współpraca z Adamem Frączczakiem czy Dariuszem Formellą nie zawsze układała się po myśli, a w konsekwencji wszelkie próby ataków Portowców kończyły się niepowodzeniem.
fot.
Nie bez powodu ściągnięty już w przerwie. W obecnym sezonie na szpicy płockiego zespołu konkurencja jawi się całkiem wysoką. Jest Kamil Biliński, jest Mikołaj Lebedyński, jest i Mateusz Piątkowski, który niedzielnym występem nie dał Jerzemu Brzęczkowi argumentów, by ten postawił na niego również za tydzień. Całkowicie wyłączony z gry przez defensorów Arki, nie stworzył nawet najmniejszego zagrożenia pod bramką Pavelsa Steinborsa. Na papierze Nafciarze grali dwoma napastnikami, w rzeczywistości jednym, bo Piątkowskiego na boisku bardzo ciężko było odnaleźć.
fot.
Ławka rezerwowych: Martin Polacek (Zagłębie Lubin), Jakub Wójcicki (Cracovia), Fran Velez (Wisła Kraków), Aleksandar Sedlar (Piast Gliwice), Patryk Dziczek (Piast Gliwice), Martin Konczkowski (Piast Gliwice), Jakub Świerczok (Zagłębie Lubin)
fot.
1 / 13