menu

Anderlecht odrobił trzy bramki straty w Londynie! Arsenal stracił pewny awans

4 listopada 2014, 22:40 | Szymon Warias

Arsenal w 58. minucie prowadził z Anderlechtem już 3:0 i wydawało się, że fani Kanonierów resztę tygodnia spędzą w świetnych humorach. Później jednak dwie bramki Vanden Borre i jedna Mitrovicia pozwoliły Anderlechtowi rzutem na taśmę zremisować mecz na The Emirates. Tym samym o awans londyńczycy powalczyć będą musieli w kolejnych spotkaniach.

Takiego scenariusza nie powstydziliby się najlepsi pisarze thrillerów. Przegrywać na The Emirates 0:3 i w 30 minut doprowadzić do wyrównania? Historia zna co prawda takie przypadki. Ot, choćby będący wciąż w pamięci fanów Arsenalu mecz z Newcastle United, gdzie „Sroki” odrobiły stratę 4 bramek. Jednak z pewnością nikt na stadionie, w 52. minucie meczu, gdy Oxlade-Chamberlain strzelił na 3:0, nie przypomniał sobie o tym koszmarze.

Ale po kolei. Przewagę od początku spotkania miał Arsenal, co nie powinno dziwić. Gospodarze atakowali głównie prawą stroną, gdzie obrońcom sporo problemów stwarzali Oxlade-Chamberlain i Chambers. Defensorzy Anderlechtu nękani byli wrzutkami w pole karne, choć radzili sobie z nimi dosyć dobrze. Goście odpowiadali nielicznymi, choć groźnymi kontrami. Po strzale Praeta piłka trafiła w boczną siatkę, a Kljestana powstrzymał w ostatniej chwili Szczęsny.

W 25. minucie do prostopadłej piłki ruszył Welbeck i został powalony w bezsensowny sposób przez Mbembę w polu karnym. Sędzia nie miał cienia wątpliwości, że Kanonierom należy się 11-stka. Do piłki podszedł Mikel Arteta i pewnym strzałem umieścił futbolówkę w siatce.

Nie minęło 5 minut, a na tablicy wyników widniał wynik 2:0. Do rzutu wolnego z 20. metra podszedł Alexis Sanchez. Najpierw trafił w mur, ale Chilijczyk dopadł do odbitej piłki i mocnym strzałem w krótki róg podwyższył wynik. Do końca połowy przeważał Arsenal i wydawało się, że kolejne bramki dla Kanonierów to tylko kwestia czasu.

W 58. minucie piłkę na połowie Anderlechtu przechwycił Alexis Sanchez, przejął ją Alex Oxlade-Chamberlaina, który po rajdzie lewą stroną wpadł w pole karne i strzałem w stylu Thierry’ego Henry’ego pokonał Proto. Wtedy wydawało się, że jest po meczu, a Fiołki nie mają prawa myśleć o punktach, ale o uniknięciu całkowitej kompromitacji i pogromu.

Goście szybko odpowiedzieli jednak na tę bramkę. Kawaya, wprowadzony po przerwie na boisko, mocno dośrodkował piłkę z lewej strony, a Anthony Vanden Borre dopełnił formalności, z bliska trafiając do siatki. Trzeba jednak przyznać, że prawy obrońca Anderlechtu w momencie podania znajdował się na pozycji spalonej i gol nie powinien zostać uznany. Natomiast 18-letni skrzydłowy zasługuje na osobny akapit, bo jego wejście wprowadziło wiele chaosu w szeregach obronnych Arsenalu. Mnóstwo akcji „Fiołki” przeprowadzały właśnie lewą flanką, a motorem napędowym był debiutujący w Lidze Mistrzów Kawaya.

Gra Arsenalu całkiem posypała się po stracie pierwszej bramki, co zbiegło się również z zejściem z boiska Mikela Artety i pojawieniem się Mathieu Flaminiego.

W 75. minucie było już 3:2. W polu karnym nie popisał się Monreal, który chwytał Mitrovicia i spowodował jego upadek. Do piłki ustawionej na 11. metrze podszedł Vanden Borre i pewnym uderzeniem pokonał Szczęsnego.

Arsenal rozpaczliwie próbował odzyskać kontrolę nad meczem, ale zmuszony był jedynie wyprowadzać kontry. Goście rzucili natomiast wszystkie swoje siły do ataku, agresywnie atakowali gospodarzy i mimo otrzymania kilku kartek, opłaciło im się to.

W 90. minucie Aleksandar Mitrović przepchnął w polu karnym Mertesackera i szybciej znalazł się przy piłce dośrodkowanej z głębi pola, po czym strzałem szczupakiem wpakował futbolówkę do bramki. Euforia, jaka zapanowała wśród piłkarzy gości i przyjezdnych kibiców jest nie do opisania.

Na tym się skończyło. Mecz z mnóstwem emocji, od pierwszej do ostatniej minuty. Fantastycznie ze zmianami trafił trener Hasi, bo zarówno Kawaya jak i Mitrović znacząco wpłynęli na grę ofensywną swojego zespołu. Odmiennie w Arsenalu, bo po zejściu Artety, gra w środku pola straciła na jakości, a wprowadzeni w końcówce Podolski i Rosicky nie potrafili stworzyć żadnej akcji.

„Kanonierzy” mogą żałować tego meczu, bo mieli mnóstwo sytuacji, by podwyższyć wynik i są na tyle doświadczoną ekipą, by nie stracić prowadzenia trzema bramkami, nawet pomimo błędnej decyzji sędziego o uznaniu gola ze spalonego. Arsenal dzisiejszym remisem mocno skomplikował sobie sytuację w grupie. Po poprzednim sezonie, gdy zajęli drugie miejsce i w fazie pucharowej trafili na Bayern, celem w tym roku było wygranie grupy. Po 4. kolejkach Kanonierzy mają jednak 5 punktów straty do liderującej Borussii i nawet komplet oczek może nie wystarczyć do wyprzedzenia dortmundczyków. Anderlecht natomiast zrobił mały kroczek do przodu w walce o trzecią lokatę, dającą awans do LE.


Polecamy