menu

Alfabet Aleksandara Vukovicia, czyli od Andrijany do Żylety

15 lipca 2013, 18:23 | Tomasz Biliński/Polska The Times

Karierę przez kontuzję zakończył nagle, bo nie w jego stylu było udawanie. Ale na szacunek zasłużył nie tylko tym. Bo Aleksandar Vuković nie był zwykłym obcokrajowcem w naszej lidze.

Aleksandar Vuković w Polsce bronił barw Legii i Korony
Aleksandar Vuković w Polsce bronił barw Legii i Korony
fot. Polskapresse

Andy "Waleczne Serce" Murray w końcu przestał być tylko "tym Szkotem" [SYLWETKA]

A jak Andrijana.
To imię mojej żony. Znamy się od bardzo dawna, ale pobraliśmy się dopiero w październiku 2012 roku. Podobnie jak ja jest z Banja Luki. To kobieta mojego życia i jeśli mam wymienić tylko jedno hasło na literę A, to nie wyobrażam sobie, żebym wybrał kogoś lub coś innego.

B jak Banja Luka i Belgrad.
W pierwszym mieście urodziłem się i spędziłem dzieciństwo, a w drugim mieszkałem przez niespełna siedem lat. Często do nich wracam, bo przywiązuję się do miejsc. Poza tym w Banja Luce, dziś należącej do Bośni i Hercegowiny, wciąż mieszka większość mojej rodziny. Po zakończeniu kariery zastanawialiśmy się z żoną, gdzie zamieszkać. Do obu miast dołączyła oczywiście Warszawa.

C jak charakter.
Bardzo ważna cecha nie tylko w sporcie, ale też w życiu. Każdy ją ma i powinien nad nią pracować. Większość ludzi wie, co jest dobre, a co złe. Kwestia tego, jacy chcemy być. Ja zawsze starałem się postępować według własnego uznania i wydobywać ze swojego wnętrza to, co czuję.

D jak derby.
Szczególnie te Belgradu, bo moim zdaniem to jedne z największych w Europie. W Warszawie, nie ubliżając Polonii, to jednak nie było to. Choć rozumiałem, co te mecze znaczą dla kibiców, to jednak do tańca trzeba dwojga. A w czasach, gdy grałem w Legii, przepaść między nami była za duża. Nie to co w Belgradzie. Tam rywalizacja między Partizanem a Crveną trwa, odkąd powstały oba kluby. Niestety, nie było mi dane zagrać w seniorskich zespołach. Jako kibic marzyłem, żeby strzelić w nich gola, najlepiej zwycięskiego... Wystąpiłem za to w juniorach, około dziesięciu razy, i w większości wygrywałem. Podobnie zresztą jak w Legii. Natomiast najlepiej wspominam derby Belgradu z końcówki poprzedniego sezonu, na których byłem. Sytuacja Partizana w tabeli była niemalże identyczna jak Legii. Na dodatek odbyły się w tym samym dniu co mecz z Legii z Lechem. Najpierw dostałem świetną wiadomość z Warszawy, że wygraliśmy z poznaniakami, a później cudowne chwile przeżyłem na trybunach w Belgradzie. Partizan zwycięskiego gola strzelił w 90. minucie i mistrzostwo, dzięki któremu zrównał się w ich liczbie z Crveną, było praktycznie pewne. Ta radość jest nie do opisania. W Serbii jestem mało rozpoznawalny, więc mogłem zachowywać się jak zwykły kibic, który może zdjąć koszulkę i bawić się z pozostałymi.

E jak ekstraklasa i liga polska w ogóle.
Trafiłem do niej w 2001 roku. Zastałem ją drewnianą, zostawiłem murowaną. (śmiech) Naprawdę! Oprócz Wisły Kraków wszystko zmieniło się w niej na lepsze. Może niektóre kluby mogłyby lepiej wykorzystywać pieniądze, ale mimo to poziom rozgrywek jest odpowiedni do kwot, jakie się w niej wydaje.

F jak futbol.
Najważniejsza wśród rzeczy nieważnych i coś, co zawsze rozumiałem. Odkąd pamiętam, ganiałem za piłką i nigdy nie żałowałem decyzji, że wszystko poświęciłem futbolowi. Szkoła była dla mnie tylko dodatkiem. Gdy miałem siedem lat, rodzice zawieźli mnie na zajęcia do dzielnicowego klubu Laus. Przyjechało z 50 dzieciaków, więc podzielono nas na grupy i graliśmy na dużym boisku, stanowczo za dużym jak dla takich maluchów. Już po pierwszym meczu trener wziął mnie na bok i powiedział, żebym przychodził na każdy trening. W wieku 12 lat przeszedłem do Borac i wtedy już wiedziałem, że piłka nożna będzie całym moim życiem. Swoją drogą, zastanawiałem się, jak to jest, że już przy zawodowym uprawianiu sportu człowiekowi po jednym treningu nie chce się wyjść nawet po bułki do sklepu, a kiedyś po treningu biegło się na podwórko grać z kolegami, dopóki nie zrobiło się ciemno. Może dlatego tak wcześnie skończyłem karierę? (śmiech)

G jak Grecja.
Dwa razy pojechałem tam jako piłkarz i absolutnie mi tam nie wyszło. Nie ma sensu wchodzić w szczegóły. W sprawach zawodowych bardzo więc proszę uważać, natomiast na wakacje nie ma na ziemi lepszego miejsca. Dla mnie to najpiękniejszy kraj na świecie! I wielka szkoda, że przez niechlujstwo Greków jest tak zadłużony. Zamiast utrzymywać się ze swojej atrakcyjności, dziś jest na skraju bankructwa. Poznałem jednak ich mentalność i nie dziwię się, że tak jest. Budżet jest dla nich fikcją. Mówię to na przykładzie prezesów klubów. Potrafią sprowadzić dziesięciu nowych piłkarzy, mając długi wobec 20, których już mają. Czy zmarnowałem tam czas? Piłkarsko może tak, ale życiowo na pewno nie.

Czytaj dalszy ciąg w Polska The Times! >>

Polska The Times


Polecamy