Ciągłe wzloty i upadki. Artur Boruc to przykład bramkarza, którego nie da się złamać
Gdyby Artur Boruc nie istniał - należałoby go wymyślić. By dawać przykład kibicom, że da się wyjść praktycznie z każdego życiowego zakrętu.

fot. Angelika Wiatr
NBA. Washington Wizards pokonali Atlanta Hawks. 12 punktów Marcina Gortata [ZDJĘCIA+VIDEO]
Kiedy Artur Boruc odchodził do prowincjonalnego Bournemouth, wydawało się, że wpadł jak śliwka w kompot. To miał być początek końca jego kariery sportowej. Po raz kolejny udowodnił, że pogłoski o jego śmierci były mocno przesadzone.
Lato 2014 roku. Ronald Koeman zostaje nowym szkoleniowcem Southampton. Holender nie miał łatwego zadania, bo musiał wejść w buty Mauricio Pochettino, który miał Boruca za jednego ze swoich ulubieńców. Koeman nie tracił czasu i od początku swojej przygody na St. Marys Stadium dokonał kilku ważnych zmian. Z Celticu Glasgow za 14 milionów funtów został ściągnięty Ben Foster. Nowy menedżer Southamptonu jasno uświadomił Boruca, że ten będzie musiał pogodzić się z rolą drugiego lub trzeciego bramkarza.
Boruc i Foster grali dla Koeamana w zupełnie innej bramkarskiej lidze. Dla Holendra Boruc nie istniał. Nie dość, że Polak stracił miejsce w pierwszym składzie, to jeszcze wyleciał nawet z ławki rezerwowych. Nagle z podstawowego golkipera stał się golkiperem numer trzy. Postanowił więc zrobić krok wstecz.
Do Bournemouth przeniósł się na zasadzie wypożyczenia. Kontrakt podpisał 19 września, a w nowej drużynie zadebiutował już po 24 godzinach. Z miejsca stał się czołową postacią swojego nowego zespołu. To był czas, kiedy jeszcze nikt w klubie nawet nie śnił o Premier League. Przed przenosinami Boruca do Bournemouth klub nie miał dobrego bilansu. Dwa zwycięstwa, dwa remisy i trzy porażki. Osiem punktów w siedmiu kolejkach.
Teraz mieszkańcy miasta z hrabstwa Dorset cieszą się z historycznego awansu swoich pupili do angielskiej elity. - Nie spodziewałem się tego, kiedy podpisałem kontrakt, ale gdy tylko tu przyszedłem, zobaczyłem grupę chłopaków, którzy naprawdę ciężko pracują i dla których liczy się tylko piłka. Oni wiedzieli, co chcieli osiągnąć. Po kilku meczach zdałem sobie sprawę z tego, że możemy tego dokonać i wierzyliśmy w to - powiedział Boruc oficjalnej stronie klubu.
Wszyscy na Dean Court pragną, by został. - Chodzi o coś więcej niż klub. Chodzi o to, jak bardzo mnie tu chcieli. Zobaczymy, co się wydarzy w następnych tygodniach, ale mam nadzieję, że zostanę w drużynie - dodaje polski bramkarz. Boruca w Bournemouth pokochali prawie tak mocno jak w Glasgow. Tam na dobrą sprawę zaczął się prawdziwy kult Artura Boruca.
Lipiec 2005 roku. Wysłannicy Celticu Glasgow przyjeżdżają do Polski, aby sfinalizować z Wisłą Kraków transfer Macieja Żurawskiego, który był wtedy gwiazdą naszej ligi. Ale do Szkocji wrócili z podwójnym łupem - oprócz Żurawskiego zabrali jeszcze bramkarza Legii, który zrobił na nich na tyle dobre wrażenie, że postanowili dać mu szansę i pozyskać go na zasadzie wypożyczenia.
Polak zaczął jako zmiennik Davida Marshalla, ale szybko okazało się, że jest za dobry, aby pełnić tylko rolę rezerwowego. To była kwestia czasu, kiedy Artur Boruc zostanie ulubieńcem kibiców na Celtic Park.
Fani kochali go za fantastyczne interwencje i nieustanne manifestowanie swojej przynależności klubowej. Uwielbiał prowokować sympatyków lokalnego rywala - protestanckich Rangersów. Fanów z niebieskiej części Glasgow podżegał przy każdej nadarzającej się okazji, czym skradł serca własnych kibiców. Historycznym obrazkiem jednego z Old Firm Derby była koszulka Boruca z angielskim hasłem "God bless pope", w której paradował na murawie tuż po ostatnim gwizdku sędziego. Hołd oddany Janowi Pawłowi II tylko rozwścieczył kibiców Rangers.
W pięć lat stał się niemal legendą najbardziej utytułowanego szkockiego klubu. Doszło do takiej sytuacji, że to Boruc decydował, kiedy przyjdzie na treningi, i jeśli wierzyć opowieściom, do ośrodka Celticu kwapił się maksymalnie dwa razy w tygodniu, przez co przybyło mu parę kilogramów.
Jak oddany Celticowi był Boruc, pokazywały mecze o wysoką stawkę. Eliminacje Ligi Mistrzów i mecz ze Spartakiem Moskwa. Obrońca "The Boys" Lee Naylor odpuszcza prostą do przechwycenia piłkę, prokurując rzut rożny dla rywali. Nie przejmując się stadionem pełnym kibiców Polak zaczął... dusić swojego obrońcę. - Myślałem, że już po mnie. Wiem, że popełniłem błąd, ale furia w oczach Artura była paraliżująca - powiedział o całym zdarzeniu były piłkarz Celticu. Artur zawsze musiał być szefem we własnym polu karnym.
Podobnie wyglądała jego kariera we włoskiej Fiorentinie, gdzie trafił po krótkim okresie bez klubu i z jeszcze większym brzuchem. Jako drugi bramkarz miał jedynie zadbać o przedmeczową rozgrzewkę Sébastiena Freya, któremu miejscowi kibice chcieli już budować pomnik. Polak niesamowicie schudł, niespodziewanie wskoczył do bramki, a Francuz niedługo potem musiał wyprowadzić się z Florencji, ponieważ nie mógł pogodzić się z przegraną rywalizacją.
Nie miał w zwyczaju stronić od używek i otwarcie to przyznawał. Zapytany w jednym z wywiadów, czy palenie papierosów wpływa na jego kondycję, odpowiedział, że pewnie tak, ale na razie mu to nie przeszkadza. Polak, który w kapitalny sposób zaprezentował się na Euro 2008, nie miał zamiaru się przejmować pozaboiskowymi wybrykami.
Latem 2008 roku we Lwowie po towarzyskim meczu reprezentacji Polski z Ukrainą, razem z Dariuszem Dudką i Radosławem Majewskim postanowił odreagować po przegranym spotkaniu. Cała trójka wtedy mocno przesadziła z alkoholem i nawet Leo Beenhakker, który widział w życiu wiele, był w ciężkim szoku, patrząc na zdemolowany pokój. Tym samym bramkarz załatwił sobie wolne od inauguracyjnego meczu el. MŚ ze Słowenią.








