menu

Adam Musiał: Lata spędzone w "Stalówce" wspominam bardzo dobrze [WYWIAD, ZDJĘCIA]

25 października 2013, 09:53 | Bartosz Michalak

Adam Musiał – legendarny piłkarz Wisły Kraków, podstawowy obrońca reprezentacji Polski, z którą m.in. wywalczył 3. miejsce na Mistrzostwach Świata w 1974 roku, a nieco wcześniej pogrążył na Wembley Anglików, trener ekstraklasowej Stali Stalowa Wola w latach 1993-95, którą jak sam nie ukrywa darzy ogromnym szacunkiem podczas długiej rozmowy opowiedział nam m.in. o swojej obecnej pracy, czasie spędzonym na Podkarpaciu oraz… kontuzji jaką niegdyś ukrywał przed śp. Kazimierzem Górskim.

Adam Musiał na Mistrzostwach Świata w 1974 roku wywalczył z Polską 3. miejsce.
fot. arc
W sercu Adama Musiała znalazło się miejsce również dla "Stalówki"
fot. Bartosz Michalak
W barwach Wisły Kraków piłkarz rozegrał w sumie 227 spotkań.
fot. arc
Legendarny piłkarz Wisły Kraków nie ukrywa swojego przywiązania do Stali Stalowa Wola. Piłka nożna łączy pokolenia...
fot. archiwum prywatne
1 / 4

Jakie to uczucie być żywą legendą takiego klubu jak Wisła Kraków?
Nie będę ukrywał - czuję satysfakcję z tego powodu. Muszę jednak podkreślić, że swoją symboliczną koszulkę, która 2 lata temu została wywieszona pod dach stadionu „Białej Gwiazdy” oraz funkcję jaką dzisiaj pełnię w klubie zawdzięczam Bogusławowi Cupiałowi. To ten człowiek postawił na budowę Wisły na jej historii. To ten człowiek powiedział mi kiedyś: „Adam Ty będziesz ikoną tego klubu”. Obietnicy jak zawsze dotrzymał. Ciężko w słowach opisać to uczucie. Moje nazwisko widnieje obok takich legend jak Henryk Reyman, Władysław Kawula, Jan i Józef Kotlarczykowie czy Jerzy Jurowicz i jest to nagroda za te dziesiątki lat, które spędziłem jako piłkarz i trener w klubie z Reymonta.

Zanim zaczęliśmy rozmawiać oprowadził Pan po obiekcie Wisły tłumną wycieczkę z Opola. Czy to również należy do Pana obecnych obowiązków?
Jako administrator piłkarskiego obiektu Wisły Kraków z przyjemnością udzielam się również jako trochę taki przewodnik. W końcu znam każdy kąt tego stadionu oraz jego zaplecza, dlatego nie sprawia mi to żadnych trudności. Cieszy mnie to, że nawet ci najmłodsi chcą się uczyć się historii Wisły Kraków, której jestem częścią. Przede wszystkim przy okazji każdego spotkania, które jest rozgrywane na naszym stadionie jako gospodarz pierwszy witam tzw. VIP-ów. Następnie kiedy jest początek spotkania, mogę grzecznie udać się do domu.

Nie rozumiem. Rozpoczyna się mecz i jedzie Pan do domu?
Zazwyczaj tak. Robię swoje i tyle. Szczerze to nie interesuje mnie dzisiaj piłka nożna.

Dlaczego?
My kiedyś z chłopakami robiliśmy to za bardzo skromne pieniądze. Dzisiaj kasa jest ogromna, ale wyniki już nie te same. Najbardziej chodzi mi o przywiązanie do barw klubowych piłkarzy. A w zasadzie jego brak u większości. Jakiś czas temu w wyjściowym składzie Wisły Kraków nie wybiegał żaden Polak! To jest normalne?

Obecnie jest już inaczej.
Dlatego też nie wychodzę ze stadionu po 10 minutach, tylko w przerwie lub nawet po ostatnim gwizdku sędziego (śmiech). Cieszy mnie to, że Pan Cupiał zatrudnił Franka Smudę, który opiera swój zespół na takim piłkarzu jak chociażby Arek Głowacki. Jest też Patryk Małecki i kilku młodych chłopaków, dla których Wisła Kraków to ukochany klub!

Zmieniając na chwilę temat: jak wspomina Pan okres pracy w Stalowej Woli?
Bardzo dobrze. Naprawdę był to fajny okres w moim życiu. Spotkałem ludzi, dla których piłka nożna i „Stalówka” była wszystkim.

Jakiś konkretnych zawodników ma Pan w swojej pamięci?
Artur Sejud, Mietek Ożóg, Paweł Rybak, Paweł Szafran… Pamiętam zapewne wszystkich, ale to już musiałbyś mi przypomnieć nazwiska. Nie mam już dwadzieścia lat, pamięć czasami zawodzi (śmiech).

Jak w ogóle trafił Pan do Stali?
Dostałem konkretną ofertę od Alfreda Rzegockiego. Zaproponowano mi umeblowane mieszkanie, dobre pieniądze i zespół składający się przede wszystkim z wychowanków, którzy każdy trening traktowali jakby miał być ich ostatnim. W Stalowej Woli spotkałem masę kapitalnych ludzi. Nie zapomnij pozdrowić ode mnie przede wszystkim Lucka Treli!

Pana Lucjana sam mógł Pan pozdrowić na obchodach 75-lecia klubu. Dlaczego się Pan nie zjawił?
Dostałem zaproszenie, ale miałem prośbę, żeby wysłano po mnie kierowcę. W mieście widocznie nie było samochodów, dlatego zostałem w Krakowie. Tak naprawdę to nikt do mnie już nie dzwonił kiedy powiedziałem o tym transporcie. Żeby było jasne: ja nie oczekiwałem limuzyny (śmiech). Najzwyklejsze auto, tylko żebym w wieku prawie 70 lat nie musiał zajmować się podróżą na własną rękę.

Ma Pan o to żal do Stali?
Nie jestem człowiekiem, który się obraża za takie rzeczy. Widocznie klubu nie było stać na kierowcę i tyle. Sytuacja ta nie ma wpływu na moje bardzo pozytywne wspomnienia z pracy w Stalowej Woli. Tak na dobrą sprawę jedyny przykry incydent jaki pamiętam z tych dwóch lat nie ma nic wspólnego z klubem. Kiedyś przy Hutniczej 15 doszło do bardzo przykrego zdarzenia. Pewien chłopiec huśtał się na bramce, która ostatecznie go przygniotła, bezpośrednio trafiając w głowę... Pamiętaj, że dawniej bramki nie były aluminiowe tylko robione ze stali, a co za tym idzie potwornie ciężkie. To był naprawdę okropny widok. Cieszę się, że mogłem wtedy choć trochę pomóc. W szpitalu w Stalowej Woli nie było specjalistycznego sprzętu do operacji. Dzięki temu, że miałem znajomych lekarzy w krakowskim szpitalu na Prokocimiu chłopakowi udało się uratować życie. Odwiedziłem go zresztą kilka miesięcy później. Pamiętam, że jego matka dziękowała mi jakbym co najmniej był chirurgiem, który go operował.

W 1991 roku został Pan wybrany przez tygodnik „Piłka Nożna” najlepszym trenerem w Polsce. Następnie ze „Stalówką” zdołał Pan spokojnie utrzymać się w Ekstraklasie. Dlaczego mimo sukcesów skończył Pan z trenerką?
Charakter miałem dobry, żeby być piłkarzem. Niestety będąc już trenerem ten sam charakter sprawiał, że wykańczałem się nerwowo. Powiedziałem stop i swojej decyzji nie żałuję! W końcu miałem czas dla rodziny.

Zapewne jest Pan dzisiaj bardzo dumny ze swoich synów.
To zawdzięczam swojej kochanej żonie. Ona jako była siatkarka, zresztą też Wisły Kraków, potrafiła poradzić sobie i wychować Maćka (obecnie trener drugiej drużyny Wisły Kraków – red.) i Tomka (międzynarodowy arbiter piłkarski – red.) na bardzo fajnych gości, co niezwykle mnie cieszy. Będąc piłkarzem, a następnie trenerem praktycznie cały czas spędzałem poza domem.

Pewnie niewiele osób wie, że Pana starszy syn był kiedyś na testach w „Stalówce”.
Byłem wtedy nawet trenerem tej drużyny (śmiech). Ostatecznie nic z tego nie wyszło. Maciek teraz pracuje jako szkoleniowiec i życzę mu z całego serca, żeby spełniał swoje zawodowe marzenia. Podobnie zresztą jak Tomek. Pamiętam jeszcze jak jako bardzo młody chłopak sędziował sparingi Wisły i podczas jednego z takich podszedł do mnie specjalnie Franek Smuda, który wówczas także był w klubie, i powiedział: „Adam z tego twojego Tomka to kiedyś będzie kawał sędziego!”.

W Stalowej Woli mieszkał Pan sam czy z rodziną?
Sam. Jak tylko mogłem dojeżdżałem do Krakowa. Powiem ci młody, że śmiałem się czasami, że żona w Stalowej Woli nie była mi potrzebna (śmiech). A to ktoś proponował mi wędliny prosto z Niska, a to ktoś kupował ziemniaki i tak dalej (śmiech). Podkreślę to jeszcze raz, bo to prawda: spotkałem w tym mieście naprawdę wielu życzliwych ludzi. Czasami już ze złości mówiłem: „Chłopie po co mi tyle ziemniaków, przecież nie będę do Krakowa z nimi jechał”. Mimo wszystko kilka dni później znowu otrzymywałem kolejne paczki żywieniowe (śmiech).

Oglądał Pan ostatni mecz Polski na Wembley?
Tak. Szkoda, że nie udało się chłopakom uzyskać korzystnego rezultatu. Fakt, że Anglicy byli od nas zdecydowanie lepsi piłkarsko, ale my swoje sytuacje też mieliśmy…

Czy Adam Musiał w 1973 roku faulował w polu karnym Anglika i arbiter słusznie podyktował karnego?
(śmiech) Śmieję się, ponieważ ostatnio byłem z żoną na zakupach w jakimś hipermarkecie i nagle słyszę za plecami: „Panie Adama tego karnego to za ch*** wtedy nie było!”. Cieszy mnie to, że ludzie pamiętają jeszcze nawet takie wydarzenia sprzed 40 lat! A odnośnie podyktowanej „jedenastki” za mój faul. Jak to powiedział mi ostatnio Tomek: skoro sędzia gwizdnął to znaczy, że był (śmiech).

Ma Pan świadomość, że z Pana charakterem i ostrym stylem gry w dzisiejszych czasach nie dokończyłby Pan zbyt wielu spotkań (śmiech)?
Powiem więcej: obawiam się, że czasami nawet z tunelu bym nie wyszedł (śmiech). Był ze mnie nerwus niesamowity, ale na tamte czasy wychodziło mi to na korzyść. Musiała piłka mogła czasami przejść, ale piłkarz nigdy! Dzisiaj są inne przepisy. Każda „pyskówka” do arbitra może skończyć się żółtą lub nawet czerwoną kartką.

Popytałem trochę ludzi i usłyszałem o Pana… głośnych rozmowach z Mieczysławem Ożogiem, który w trakcie 20 lat gry w „Stalówce” dał się poznać jako ogromny boiskowy nerwus.
(śmiech) Przyznaję, że było między nami czasami ostro i lubiliśmy sobie pokrzyczeć. W końcu jak dwóch choleryków trafi na siebie to wiadomo czym to się może skończyć. Muszę jednak podkreślić, że zawsze lubiłem takich piłkarzy jak Mietek. Nie jeden trener pewnie wolałby się pozbyć z drużyny takiego Ożoga, ale ja wiedziałem, że na boisku zawsze będę mógł na niego liczyć. I tak było. Zapamiętałem Mietka jako takiego człowieka do tańca i do różańca. Gościa, który czasami potrafił wkurzyć, a za chwilę opowiadać o jakimś „Dniu Dyszla” i oprowadzać po okolicznych festynach (śmiech).

Zrobiłem dokładną analizę Pana występów w Wiśle i reprezentacji. Czy miał Pan kiedyś… kontuzję?
Czasami drobny uraz się przytrafił, ale kilka dni wolnego i człowiek znowu był w pełni gotowy do gry. Powiem ci, że najpoważniejszą kontuzję mogłem mieć po pamiętnym meczu na Wembley.

To znaczy?
Już przed meczem z moim lewym kolanem nie było dobrze. Mimo to całą sprawę ukrywałem przed śp. trenerem Górskim. Nie wyobrażałem sobie nie zagrać w tym meczu! O kontuzji rozmawiałem tylko z lekarzem kadry Januszem Garlickim. Po rozgrzewce doszliśmy do wniosku, że jeśli chcę zagrać z zaciśniętymi zębami, ale na pełnych obrotach to muszę dostać zastrzyk w kolano z blokadą. To groziło nawet zakończeniem kariery w przypadku chociażby niefortunnego wślizgu lub starcia z zawodnikiem, ale Janek swoją robotę wykonał doskonale! Igłą trafił idealnie w miejsce bólu. Był awans, była radość i duma z wyeliminowania faworyzowanych Anglików!


„Groziło bolesnym interwałem bliskie spotkanie z Adamem Musiałem” ?
(śmiech) A tego hasła nie znałem. Fakt, że zdrowie miałem końskie, ale przede wszystkim waleczny charakter! Na boisku nigdy nikogo się nie bałem! Gdybym się bał wolałbym siedzieć w domu, a nie udawać, że gram w piłkę. Dla mnie na zawsze święte będą słowa śp. trenera Kazimierza Górskiego. „Skoro wychodzimy na boisku to po to, żeby wygrać!”. Nie kalkulować z jakimiś remisami i innymi tego typu. Wyjść i wygrać! Niby prosta rzecz, ale tylko śp. Kazimierz Górski jako wspaniały mentor potrafił to reprezentacji przekazać. Kiedy skończyłem grać w piłkę i zostałem szkoleniowcem czułem, że nie potrafię być dla zawodników właśnie takim psychologiem. Trenerem, który oprócz tego, że zna się na piłce potrafi zachować spokój w wielu boiskowych sytuacjach.

Bałem się, że ta nasza rozmowa nie będzie taka… luźna. W końcu spotyka się gówniarz z legendą.
Ty się lepiej bój, żeby cię z roboty nie wypieprzyli za ten wywiad (śmiech). Pozdrów tam wszystkich i wpadnij z tym wywiadem po publikacji na Reymonta. Zobaczę czy tak jak się umówiliśmy o pewnych sprawach nie napiszesz i wykreślisz te wulgaryzmy, którymi tutaj rzucamy (śmiech).

Tak na koniec. Jestem bardzo ciekawy kto był Pana idolem kiedy jako bardzo młody chłopak rozpoczynał Pan swoją piłkarską karierę w Górniku Wieliczka?
Śp. Władysław Kawula. Wiślak z krwi i kości. Przez 20 lat gry dla „Białej Gwiazdy” zaliczył około 400 meczów! Świetny piłkarz, świetny obrońca, świetny człowiek. Prawdziwy wzór do naśladowania…

Metryka:

Adam Musiał (1948) – urodzony w Wieliczce, legendarny piłkarz Wisły Kraków i reprezentacji Polski, z którą m.in. wywalczył 3. miejsce na Mistrzostwach Świata w 1974 roku; były zawodnik m.in. Arki Gdynia, angielskiego FC Hereford United i Eagle Yonkers New York; Mistrz Polski w barwach Wisły Kraków z roku 1978; zdobywca Pucharu Polski z Arką Gdynia w 1979 roku; trener roku 1991 w plebiscycie "Piłki nożnej"; były szkoleniowiec m.in. Wisły Kraków, Lechii Gdańsk, GKS-u Katowice i Stali Stalowa Wola; od 9 grudnia 2011 roku symboliczna koszulka Adama Musiała wisi pod dachem stadionu „Białej Gwiazdy”; aktualnie kierownik piłkarskiego obiektu Wisły Kraków; żona Ewa; dzieci: Maciej (1977), Tomasz (1981).

Czytaj wszystkie wywiady autora!

Archiwum prywatne