Adam Marciniak: Do każdego meczu przygotowuję się tak, jakbym miał za tydzień jechać na Euro [WYWIAD]
- W czołowych zespołach cypryjskich umiejętności indywidualne zawodników są naprawdę wysokie, natomiast rzeczywiście to typowo południowy, radosny futbol, przynajmniej momentami - opowiada Adam Marciniak, zawodnik AEK Larnaka.
fot. sylwester wojtas
Co u Pana słychać? Jak ułożył Pan sobie życie na Cyprze?
Nie najgorzej... Z Cracovią się nie dogadaliśmy, pojawiła się oferta z wicemistrza Cypru, skorzystałem z niej i na razie jest wszystko w porządku. Co prawda w eliminacjach Ligi Europy trafiliśmy na Bordeaux i gładko odpadliśmy, ale w naszej lidze idzie nam nieźle, zajmujemy drugie miejsce za APOEL-em Nikozja. Żyje się przyjemnie, dzieci chodzą do angielskiego przedszkola, więc, powiedzmy, do mojego grania w piłkę one będą miały język w gratisie.
Rodzina nie od początku Panu towarzyszyła.
Tak, przez pierwsze trzy miesiące byłem sam, żona zamykała jeszcze pewne sprawy w Polsce.
Mieszkacie w Larnace?
Tak, w samym centrum, 150 metrów od plaży.
Temperatury latem dawały w kość? Jak wyglądała kwestia organizacji treningów w najgorętszym okresie?
Rzeczywiście, jeśli chodzi o czas od czerwca do połowy września, to masakra. Wysokie temperatury nie są mi obce, człowiek był wcześniej na wakacjach w ciepłych krajach, ale przebywanie w hotelu z basenem przez 24 godziny na dobę - jak to na urlopie - całkiem różni się od sytuacji, kiedy trzeba pójść na trening, do piekarni, załatwić sprawę w banku, czyli normalnie żyć. Temperatury latem były niesamowicie doskwierające. My trenowaliśmy albo o ósmej rano albo o 19. Ja wolałem o 19 - i tak był upał, bo w sierpniu jest i o trzeciej w nocy - ale wtedy zaczynało już zachodzić słońce. A o ósmej rano było już wysoko i grzało niesamowicie. Pierwsze trzy-cztery mecze były ciężkie, raz zrobiło mi się ciemno przed oczami.
To kwestia przyzwyczajenia? Po miesiącu-dwóch przebywania w takim klimacie znosi się go lepiej?
Myślę, że nie, nie da się do tego przyzwyczaić. Lato jest okrutne. Człowiek usiądzie na ławce o północy i zaczyna się pocić. Wilgotność powietrza ogromna. Wyjście do sklepu, oddalonego o 100 metrów, kończy się tym, że po powrocie jest się mokrym - koszulka, spodenki, bielizna. W tym okresie okna są pozamykane, w mieszkaniu włączona klimatyzacja - to jedyna możliwość, żeby się dało żyć. Dopiero teraz zrobiło się przyjemnie - w ciągu dnia jest gorąco, nawet bardzo, można jeszcze iść na plażę. A wieczory są już przyjemne, ciepłe. Takie jak latem w Polsce.
W drużynie ma Pan kolegę z Cracovii...
Tak, Boljevicia.
Jego obecność pomogła na początku, było raźniej?
Pewnie tak. Generalnie polskojęzycznych jest nas tu trzech, bo oprócz Władka także młody bramkarz Mateusz Taudul. Nie ukrywam, że Władek pomógł mi podjąć decyzję, kiedy pojawiła się oferta z AEK-u. Powiedział, że klub jest stabilny finansowo, że jemu żyje się fajnie, żebym się niczego nie obawiał. Kiedy na początku nie było jeszcze Taudula, wychodziliśmy razem na kawę, na obiad. Do szatni też się łatwiej wchodziło.
Jakiś piłkarski znajomy gościł już u Pana?
Był jeden kolega, ale niezwiązany z piłką. Inni grają mecze, więc trudno, żeby teraz przyjeżdżali. Spotkałem się z Mateuszem Piątkowskim, który jest w APOEL-u Nikozja.
Liga cypryjska broni się od paru dobrych lat, odkąd jej przedstawiciele zaczęli pojawiać się w Lidze Mistrzów. A Pan jak ją odbiera: to typowe rozgrywki południowców, gdzie zawodnicy mają spore umiejętności techniczne, ale mniejszą wagę przywiązuje się do taktyki?
Tak, takie było moje pierwsze skojarzenie. W ekstraklasie od tego sezonu jest czternaście zespołów - wcześniej było dwanaście - z czego, powiedzmy, sześć niezłych. I o ile one w polskiej lidze pewnie by sobie poradziły, o czym świadczy chociażby wyeliminowanie Jagiellonii przez Omonię, czy wcześniej mocnej Wisły przez APOEL, o tyle drużyny z dołu tabeli są słabsze od tych słabych w polskiej ekstraklasie. W czołowych zespołach cypryjskich umiejętności indywidualne zawodników są naprawdę wysokie, natomiast rzeczywiście to typowo południowy, radosny futbol, przynajmniej momentami.
Pan dobrze czuje się w takiej grze?
My akurat mamy drużynę, w której trener przywiązuje do taktyki bardzo dużą wagę. Thomas Christiansen grał w piłkę na profesjonalnym poziomie, był nawet, razem z Elberem, królem strzelców Bundesligi (w sezonie 2002/2003 - przyp. boch), jest wychowankiem Barcelony. U nas w drużynie treningi są więc jak najbardziej taktyczne, a ja się w naszej grze odnajduję na razie, odpukać, dobrze.
Z Cracovii, z dawnej drużyny, ma Pan z kimś kontakt?
Cały czas z Damianem Dąbrowskim i z Krzyśkiem Nykielem, który jest teraz w Zawiszy Bydgoszcz. Oprócz tego co jakiś czas z Bartkiem Rymaniakiem. Do Krzyśka Pilarza coś napisałem, do Denissa Rakelsa, Bartka Kapustki. Z wieloma chłopakami utrzymuję niewielki, sporadyczny kontakt.
Mecze „Pasów” udaje się Panu oglądać, na przykład w internecie?
Długo było to niemożliwe. Mam dosyć wolny internet w mieszkaniu, a dostępu do polskiej telewizji nie miałem. Ale właśnie się to zmienia, bo instalujemy dekoder, który żona przywiozła z Polski. Trochę się do tego zbieraliśmy.
Wynikami w ekstraklasie jest Pan zaskoczony? Nie tylko o Cracovię chodzi, mistrz Polski na ostatnim miejscu to szok...
Lechem na pewno jestem zaskoczony. Cracovią nie, bo już końcówka poprzedniego sezonu z trenerem Zielińskim pokazała, że „Pasy” są mocne. Fajnie, że już wtedy zaczęliśmy wygrywać, bo miałbym teraz kompleksy, że to ja byłem hamulcowym (śmiech).
A marzy Pan o tym, żeby przypomnieć się trenerowi Nawałce?
Wie Pan... Ja robię swoje. Tak jak nigdy wcześniej nie myślałem o reprezentacji, a zaliczyłem w niej dwa mecze, z czego się cieszę, tak i teraz zdaję sobie sprawę, w jakiej lidze gram, że nie jest to liga topowa, że to peryferie europejskiego futbolu. Ale do każdego meczu przygotowuję się tak samo jak dotąd. Tak jakbym miał za tydzień jechać do Francji. Zdaję sobie sprawę, że raczej szanse są małe. Ale ani nie zakładam, że do kadry wrócę, ani tego nie przekreślam. Po prostu trenuję, robię swoje, a życie pisze różne scenariusze. Nigdy nie planuję dalekosiężnie, ważny jest każdy najbliższy mecz - kieruję się tymi banałami, ale to się sprawdza.