menu

62 lata temu Jerzy Zmarzlik drużynę ŁKS nazwał Rycerzami Wiosny

4 kwietnia 2019, 17:20 | Dariusz Kuczmera

7 kwietnia 1957 roku piłkarze ŁKS pokonali Górnika 5:1. To był historyczny sukces. Skład ŁKS: Henryk Szczurzyński - Henryk Stusio, Stanisław Wlazły, Józef Walczak, Henryk Szczepański, Wiesław Jańczyk, Leszek Jezierski, Robert Grzywocz, Stanisław Baran, Władysław Soporek, Kazimierz Kowalec. Trener: Władysław Król. Po tym meczu redaktor Jerzy Zmarzlik nadał piłkarzom ŁKS przydomek Rycerze Wiosny. Przeczytaj tamtą relację z Przeglądu Sportowego.

Tak wygląda okładka programu przygotowanego przez Jacka Bogusiaka z Fundacji Ełkaesiak
fot.
Pozdrowienia od Wiesława Jańczyka
fot.
Wiesław Jańczyk
fot.

fot.

fot.
Kazimierz Kowalec
fot.
1 / 6

Co pisał Przegląd Sportowy


Panowie, kapelusze z głów. Tak grają "rycerze wiosny". ŁKS strzelił 5 bramek drużynie gwiazd
ŁKS dokonał w niedzielę w Zabrzu naprawdę huzarskiej sztuki. Trzeba bowiem zaraz podkreślić, że utrata przez łodzian pierwszej bramki (w 30 min. gry) poszła w parze z utratą środkowego obrońcy Wlazłego, który już do końca spotkania nie grał. I właśnie w dziesiątkę ŁKS strzelił pięć bramek, wysokie zwycięstwo – tak wysokie, że trudno jest odnieść nieraz w pełnym składzie w meczu ze znacznie słabszym teoretycznie przeciwnikiem.
Łodzianie potrafią grać z Górnikiem: drużyna z Zabrza leży im wyjątkowo i w zeszłym roku ŁKS bardzo łatwo zainkasował tu punkt. Ale na Śląsku sądzono, że po zmianach personalnych w napadzie Górnika (przyjście Pohla i Kowala) historia już nie powtórzy się i to w znacznie gorszych rozmiarach.
Pierwsze minuty meczu nakazywały liczyć z łodzianami, którzy wyszli na boisko z absolutnie ofensywnym nastawieniem. Napastnicy ŁKS nie zwlekali ze strzałami i oddawali je z każdej odległości. Już w 2 min. kąśliwy strzał Kowalca trafił w słupek. Upłynęło dobrych kilka minut, nim Górnik wyrównał grę.
Jednak od razu można było zauważyć, że napad gospodarzy nie wykazuje takiego zdecydowania, co analogiczna linia gości. Rzuca się w oczy mało pomysłowa gra Górnika, który z upodobaniem atakuje lewą stroną, ani myśląc o przerzuceni piłki na prawą flankę. W 30 min. Pohl otrzymał jedną z niewielu piłek i scentrował. Szczurzyński elegancko wyskoczył do górnej piłki, jednak ta wyślizgnęła mu się z rąk. Stoczyli o nią ostrą walkę Lentner i Wlazły.
Piłka wpadła do siatki, obaj ci zawodnicy pozostali na ziemi. Wlazły doznał dość poważnej kontuzji, stracił przytomność i został zniesiony z boiska. Lentner natomiast po kilku minutach przyszedł do siebie.
Nie chciałbym w tym momencie być w skórze jednego z 2 tys. widzów Włókniarza, który towarzyszył swojej drużynie na ten mecz wyjazdowy. 0:1 i trzeba grać w dziesiątkę. Ale w sporcie często bywają psychologiczne, zaskakujące momenty. Dziesięciu piłkarzy łódzkich, a właściwie 9 rozdzieliło między sobą z naddatkiem tę pracę, jaką wykonywał Wlazły.
Pozycję środkowego obrońcy zajął Szczepański, a do pomocy wrócił Grzywocz, który w zasadzie gra na tej pozycji, a tylko w Zabrzu miał zastąpić Szymborskiego. Po kilku minutach naporu gospodarzy, zdekompletowany ŁKS wyrównał grę i energicznie zaczął atakować.

Zdekompletowany ŁKS objął prowadzenie


Przełomowym punktem spotkania była 43 minuta gry. Najpierw Baran dobił główką centrę Kowalca, a w kilka chwil później strzelił piękną bramkę, przejmując bez zatrzymania piłki, podania Soporka. Zdekompletowany ŁKS udał się do szatni na przerwę prowadząc 2:1.
Pozostała jeszcze cała druga połowa meczu. Ambitny wlazły zgłosił gotowość uczestniczenia w tym ciężkim meczu, jednak jak lekarz jak i trener sprzeciwili się temu.
Mecz w Zabrzu był pięknym benefisem strzelecki Stanisłąwa Barana, jedynego ligowca, który grał jeszcze w przedwojennych mistrzostwach. Baran był wczoraj żywym przykładem dla młodych piłkarzy, jak należy grać i jak należy strzelać.
52 minuta gry. Za faul Hajduka sędzia dyktuje rzut wolny z odległości ok. 18 metrów. Baran ustawia piłkę i mimo starannego muru zabrzan pięknym, plasowanym strzałem lokuje ją w siatce.
Czekamy na zryw zabrzan. Przecież kiedyś musi odbić się przewaga jednego gracza w polu. Gdzie tam! Można odnieść wrażenie, że na boisku graczy ŁKS jest więcej, tak wyraźna jest ich przewaga. Górnik zgubił się całkowicie, a ŁKS gra jak w transie i ani myśli zadowolić się dotychczasowym wynikiem. Wszyscy łodzianie grają bez pudła, szanują piłkę, podają bardzo dokładnie. W 75 min. po ładnej akcji Soporek wypuszcza Barana i ten znów strzela nie do obrony w sam róg. W minutę później dla dopełnienia rozmiarów triumfu Soporek podwyższa na 5:1.
ŁKS zdobywa burzliwe brawa. Oklaskują go wszyscy swoi i obcy. Bo też "kapelusz z głowy" przed jedenastką, a raczej dziesiątką z Łodzi, której wyszedł w niedzielę jeden z najlepszych zapewne meczów w historii tego klubu.
Górnika prawie nie ma na boisku. Do końca spotkania utrzymuje się lekka przewaga ŁKS, który był bliższy zdobycia szóstej bramki, niż Górnik drugiej.

ŁKS jak piorun, który strzelił w stado owiec


Byłoby niesprawiedliwością bawić się w wydawania imiennych laurek graczom ŁKS. To był triumf całego kolektywu, w którym jeden grał za wszystkich, a wszyscy za jednego. Dobrzy technicznie łodzianie, znacznie szybsi od przeciwników wykazali się znakomita taktyka i bojowością. Potwierdzili także, że w piłkę nożną gra się nie tylko nogami, ale i głową: z myślą i inteligencją.
Na ich tle, Górnik Zabrze wołał o litość do nieba. W drugiej połowie meczu zabrzanie przysłowiowe stado owiec, w które strzelił piorun.
Z. Dutkowski, Przegląd Sportowy nr 50, 8 kwietnia 2012

Jacek Bogusiak i Wiesław Jańczyk


Kustosz pamięci ŁKS Jacek Bogusiak skontaktował się z Wiesławem Jańczykiem, który mieszka w Warszawie i specjalnie dla nas przygotował pozdrowienia dla Czytelników i kibiców ŁKS. Drugi z żyjących uczestników tamtego meczu Kazimierz Kowalec mieszka w Australii.