menu

Wisła Kraków. Zoran Arsenić: Zagrać przy pełnych trybunach i umrzeć

18 maja 2018, 21:51 | Justyna Krupa

Gdy rok temu Zoran Arsenić przychodził do Wisły, jego transfer był sporą niewiadomą. Młodziutki defensor nie wyróżniał się specjalnie nawet w rodzimej Chorwacji, o czym świadczył brak powołań do kadr młodzieżowych. W dodatku był po półrocznym rozbracie z futbolem. Były klub NK Osijek odsunął go od zespołu, karząc za podpisanie umowy z Wisłą. Nieśmiały, cichy, zdecydowanie nie wyglądał na przebojowego gracza, który wziąłby polską ligę szturmem.


fot. Andrzej Banaś

A jednak po roku Zoran Arsenić ma na koncie aż 30 meczów w ekstraklasie, cztery asysty i trzy bramki. Stał się jednym z najważniejszych graczy dla „Białej Gwiazdy”, zastępując w pierwszej jedenastce legendę klubu Arkadiusza Głowackiego. Trudno się zatem dziwić, że Wisła przedłużyła z nim w czwartek umowę do końca czerwca 2022 roku.

Arsenić sprawdzał się zarówno w środku defensywy, na jej prawej stronie, jak i w roli lewego obrońcy. Ba, zaliczył nawet występy w środku pola. Ale nie dlatego, że jest „zapchajdziurą”, tylko autentycznie wszechstronnym zawodnikiem. Nie ma się co dziwić, że wpadł już w oko skautom z Bundesligi. Czy mimo wspomnianego przedłużenia kontraktu, można zatem powiedzieć, że był to pierwszy i ostatni sezon Chorwata w polskiej ekstraklasie? – To rzeczywiście dobry moment, by zrobić kolejny krok do przodu w karierze – przyznaje Arsenić. Ale nie pali się do transferu za wszelką cenę.

24-latek sam jest zaskoczony tym, jak duży postęp zrobił jako zawodnik. – W Chorwacji nie byłem aż takim zagrożeniem w polu karnym rywali. Może poprawiłem pewne elementy w swojej grze? Teraz rzeczywiście czuję się już komfortowo podłączając się do ataków – przyznaje. – Szczerze mówiąc, to był w ogóle pierwszy sezon, w którym udało mi się zdobyć bramkę na najwyższym poziomie rozgrywkowym. W Osijeku nigdy nie wpisałem się na listę strzelców w lidze.

Podobnie, jak jego rodak Tibor Halilović, najbardziej przekonująco zaczął grać wiosną, po objęciu drużyny przez Joana Carrillo. Wcześniej też występował regularnie w pierwszym składzie, ale sam przyznaje, że współpraca z Katalończykiem dużo mu dała. – Dla mnie też ta druga część sezonu jest bardziej udana. Z racji tego, że w Osijeku nie mogłem grać przez pół roku, to na początku pobytu w Wiśle potrzebowałem trochę czasu, by się przystosować do tutejszych warunków. Musiałem na nowo złapać pewność siebie. Początki były trudne, ale potem rozkręcałem się i grałem coraz lepiej – ocenia. – Myślę, że dobrze pasuję do taktyki w grze obronnej, jaki wprowadził trener Carrillo. Nasza linia obrony gra teraz nieco wyżej. Więcej gramy podaniami po ziemi. W tym systemie czuję się bardziej komfortowo. I może dlatego teraz gram lepiej, niż w pierwszej części sezonu.

Carrillo zdecydowanie postawił na młodego Chorwata już od pierwszego meczu w roli trenera, kosztem m.in. kapitana drużyny Głowackiego. Arsenić odwdzięczył mu się w kolejnym spotkaniu zdobywając aż dwa gole. Przyznaje, że tamto starcie z Arką Gdynia to był dla niego jeden z najlepszych momentów sezonu: – Moje pierwsze bramki w ekstraklasie. Uczucie nie do opisania. Choć oczywiście gol zdobyty później z Jagiellonią, dający zwycięstwo, też był czymś wyjątkowym.

Ostatecznie okazało się, że na dobre „wygryzł” 15 lat starszego Głowackiego, z końcem sezonu kapitan kończy karierę ustępując pola młodszym. – To dla mnie zaszczyt, że go zastępuję. Arek tyle zrobił dla Wisły, był tak świetnym profesjonalistą. To była wielka przyjemność móc z nim grać – podkreśla Chorwat.

I przyznaje: – On i Marcin Wasilewski mogą być inspiracją dla każdego. Podobnie, jak Paweł Brożek czy Rafał Boguski. Faceci, którzy tyle razy zdobywali mistrzostwo Polski czy – jak „Wasyl” – mają na koncie mistrzostwo Anglii. Kiedy widzisz ich codziennie przed czy po treningu na siłowni, jak pracują, to myślisz sobie: dawaj, do roboty. Taki gość jak ja przychodzi z Osijeku, ma na koncie zero tytułów i co? Ma nie chcieć wziąć się do pracy? To jasne, że tacy ludzie zmuszają cię do pracy nad sobą. Ale nie gadaniem, tylko swoim przykładem.

Bo Arsenić – choć ma za sobą tak udany sezon – wciąż ma w sobie dużo pokory. – Jestem swoim największym krytykiem – powtarza. – Doskonale wiem, kiedy gram źle, kiedy solidnie, a kiedy jako tako. Jestem realistą. To jasne, że mogę grać jeszcze dużo lepiej, niż obecnie.

Nad czym chce pracować w pierwszej kolejności? – Jest jeszcze masa rzeczy do poprawy. Przede wszystkim powinienem się skoncentrować na pracy nad swoimi warunkami fizycznymi. Chociaż pole do poprawy jest też jeśli chodzi o sferę mentalną. Ale nie sądzę, by korzystne dla mnie było wyliczanie tych słabszych stron publicznie – uśmiecha się.

Podkreśla, że nie ma zastrzeżeń do swojej kondycji. – Nie chodzi mi o to, że za słabo biegam czy o moją szybkość. Może mógłbym poprawić wytrzymałość, ale nie sądzę by to była moja słaba strona. Chodzi raczej o rozbudowę masy mięśniowej. Chciałbym być po prostu silniejszy jako obrońca – wskazuje. – Bo teraz fizyczna walka z napastnikami rywali pochłania mi trochę za dużo energii.

Należy do tych graczy, którzy nie denerwują się, gdy muszą analizować materiały z zapisem własnych błędów. – Nasi analitycy wysyłają nam wideo z naszych indywidualnych występów – nie tylko z meczów, ale i z treningów. Ale nawet i bez tego piłkarz czuje, kiedy coś zawalił – przyznaje. – Czuje się to od razu, jeszcze na boisku.

Przyznaje, że wzorem i inspiracją jest dla niego Mats Hummels z Bayernu Monachium. – Natomiast jeśli chodzi o chorwackich graczy, to podziwiam zwłaszcza Vedrana Corlukę. Za to gdy byłem młodszy to moim bohaterem był Alessandro Nesta – wspomina.

Gdy zaczynał przygodę z piłką, trenerzy wmawiali mu, że na stopera jest za niski. – Najpierw ustawiano mnie na środku obrony. Ale potem uznano, że jestem za mało wyrośnięty. Wtedy zacząłem występować na prawej stronie defensywy. Później wróciłem na środek obrony, ale dzięki tym zmianom stałem się bardziej wszechstronny – tłumaczy.

Mało brakowało jednak, by w ogóle zrezygnował z futbolu. – Muszę wspomnieć o trenerze Ivicy Vranjesu, bo gdyby nie on, to na sto procent nie grałbym już w piłkę. I na pewno nie znalazłbym się w Wiśle. Kiedy byłem 17-latkiem miałem trudny okres w życiu i byłem blisko skończenia z futbolem. To on przekonał mnie, bym spróbował kontynuować karierę. Opłacało się – uśmiecha się Arsenić.

Teraz może to potwierdzić z całą mocą, bo już spełnił jedno ze swoich największych piłkarskich marzeń z dzieciństwa. – Kiedy człowiek zaczyna grać w piłkę, to marzy o trzech rzeczach: o występach w narodowej reprezentacji, o Lidze Mistrzów i o grze przy wypełnionych po brzegi trybunach – wylicza Chorwat. – To tak naprawdę trzy powody, dla których w ogóle zaczynasz przygodę z futbolem. Nie pieniądze.
I – jak przyznaje – właśnie trzeci z tych celów osiągnął w tym sezonie grając w Wiśle. – Zagrałem tu w meczu z Legią na naszym stadionie, gdzie na trybunach było ponad 30 tysięcy osób. Kiedyś mówiłem sobie: zagrać taki mecz i mogę umierać. Może nie należy tego brać dosłownie, ale to było dla mnie właśnie tak ważne – uśmiecha się Arsenić. – Za każdym razem gdy grasz przy wypełnionym stadionie czujesz, że to jest to.

Dla Chorwatów takie widowiska to coś tym bardziej niezwykłego, że nawet na mecze mistrza ich kraju chadza ostatnio średnio niecałe 4 tysiące osób. – W dzieciństwie człowiek nie wyobrażał sobie, że chce zostać piłkarzem z powodu dobrych samochodów. Ważne było właśnie to, by móc grać przy pełnych trybunach i to, by grać w reprezentacji – zaznacza. – No i ta Liga Mistrzów.

Wydaje się oczywiste, że do spełnienia pozostałych dwóch marzeń potrzebuje kroku naprzód w karierze i transferu. – A w sumie czemu nie miałbym osiągnąć ich w Wiśle? – pyta przekornie Chorwat. – Może w przyszłym sezonie będziemy walczyć o mistrzowski tytuł i Liga Mistrzów stałaby się możliwa? A tak serio, to nie chcę za bardzo wybiegać w przyszłość. Nie myślę za wiele o ewentualnych transferach. Jestem naprawdę szczęśliwy w Krakowie i koncentruję się teraz tylko na Wiśle. Jeśli chodzi o kadrę, to nadzieję wolno mieć zawsze i ja ją mam. Choć może to nastąpi gdy będę już po trzydziestce, kto wie.

Wcześniej nie posmakował nawet gry w chorwackiej młodzieżówce, choć występował w niej np. jego klubowy kolega Petar Brlek. – Nie zawsze prezentowałem taki poziom, jak w tej chwili. Najpierw grałem poza chorwacką ekstraklasą. A Chorwacja to może mały kraj, ale o naprawdę dużej liczbie dobrych piłkarzy. I nie da się w praktyce dostać do kadry, będąc piłkarzem drugoligowym. A później? Łatwiej jest znaleźć się w orbicie zainteresowania młodzieżówki gdy walczysz np. z Dinamem Zagrzeb o mistrzostwo, a nie o utrzymanie z Osijekiem. To nie jest tak, że ktoś miał coś osobistego przeciwko Arseniciowi. Po prostu nie byłem wystarczająco dobry. Sam bym siebie nie widział w kadrze w tamtych czasach – twierdzi.

Brak ogrania w jakichkolwiek rozgrywkach na poziomie międzynarodowym – to nie wygląda dobrze w piłkarskim CV. Tak naprawdę Arsenić po raz pierwszy wyściubił nos poza Chorwację właśnie rok temu. Ale najwyraźniej przy obecnej formie defensora nie przeszkadza to skautom z Bundesligi. Pojawiły się nawet informacje o zainteresowaniu Werderu Brema. – Szczerze mówiąc, do mnie osobiście nic konkretnego nie dotarło – twierdzi Arsenić. – Pojawiają się jakieś pogłoski, o których czytam w internecie. Mój przyjaciel mi coś na ten temat przesyłał. Nie wiem, czy sprawdziłbym się w Bundeslidze. Musiałbym najpierw tam trafić, byśmy się o tym przekonali.

Tutaj znajdziesz więcej informacji o Wiśle Kraków

Follow @sportmalopolska

Sportowy24.pl w Małopolsce

Twierdzi, że nawet rzadko śledzi mecze Bundesligi: – Nie oglądam za wiele meczów w telewizji, wolę obejrzeć dobry film. Czasem popatrzę na jakiś mecz kadry Chorwacji, czy Ligę Mistrzów. Ale nie mam swojej ulubionej ligi – ani do oglądania, ani do gry w przyszłości.

Wie, że 24 lata to świetny moment na transfer, ale podchodzi do tego na chłodno. – Przychodząc tutaj myślałem, że jeśli będę grał dobrze w Wiśle, to może to być trampolina do gry na jeszcze wyższym poziomie. Ale jestem tu dopiero rok. Nie mam na ten moment żadnych realnych ofert. Zobaczymy więc co będzie po sezonie. Kraków jest piękny, mam fajnych kolegów w drużynie. Jeśli zostanę na kolejny sezon, to nie wpadnę w depresję i nie zacznę płakać, że nie ma mnie w Bundeslidze czy gdziekolwiek indziej – zapewnia. – Jeżeli zostanę tutaj, to chcę robić dalsze postępy, tak by może w przyszłym sezonie walczyć z Wisłą o tytuł. Myślę, że mamy szanse na to, bo mamy dobry zespół i dobrego trenera.

Dowód na to, że zagraniczny transfer to nie zawsze bajka i spełnienie marzeń, ma tuż pod bokiem. Jego rodak Petar Brlek nie podbił Serie A i błyskawicznie wrócił do Wisły na wypożyczenie. – Dla każdego piłkarza brak możliwości gry jest najgorszy. Pero dał mi kilka rad po swoim powrocie – przyznaje.

Na razie zamiast planów na rozwój kariery, snują z Brlekiem plany na urlop. – Jest pomysł, by w wakacje spotkać się całą bałkańską ekipą w Zagrzebiu. Pero jest z Varazdina, Matej Palcić ze Słowenii, ja mogę dojechać z Osijeku a Marko Kolar z Zaboka. Zagrzeb jest akurat prawie po środku – uśmiecha się obrońca.


Polecamy