menu

Fran Velez (Wisła Kraków): To nie kontuzja jest moim prawdziwym problemem

14 stycznia 2018, 16:02 | Justyna Krupa

- Kłopoty rodzinne - to jest prawdziwy problem, z którym się teraz borykam, nie kontuzja – wyznaje Fran Velez, piłkarz Wisły Kraków.

Fran Velez podczas feralnego meczu Wisły Kraków z Lechią Gdańsk
Fran Velez podczas feralnego meczu Wisły Kraków z Lechią Gdańsk
fot. Wojciech Matusik / Polskapresse Gazeta Krakowska

- Wrócił Pan do Krakowa po kilku miesiącach zmagania się z kontuzją. Jak Pana stan zdrowia?
- Jestem już na ostatniej prostej jeśli chodzi o rehabilitację. Zostały już tylko detale. Na pewno nie powinienem niczego forsować, by znowu nie zrobić sobie krzywdy. Dlatego nie zaczynam obozu z drużyną w Hiszpanii. Zostanę w Krakowie przynajmniej przez kolejny tydzień. Zobaczymy, może mój stan będzie na tyle dobry, bym później mógł rozpocząć treningi z zespołem. Być może dołączę więc do drużyny w kolejnym tygodniu. Teraz koncentruję się na różnego typu ćwiczeniach i bieganiu, ale na siłowni. Na zewnątrz nie biegam ze względu na zimno, które mogłoby źle wpłynąć na proces rekonwalescencji i dlatego, że murawa jest teraz twarda i chcemy uniknąć ryzyka kolejnych urazów.

- Pana problemy zdrowotne dały o sobie znać krótko po przenosinach do Wisły. Ledwo zdążył Pan rozegrać kilka spotkań, a potem wypadł ze składu na resztę roku. Na początku jednak wydawało się, że uraz nie jest aż tak poważny.
- Szczerze przyznam, że było to wszystko dla mnie dość trudne. Na początku wydawało mi się, że już jestem praktycznie wyleczony, a tymczasem pojawiły się pewne problemy. Udałem się do Hiszpanii, by tam szukać rozwiązania. Przez pierwsze tygodnie wydawało się, że sprawy są na dobrej drodze, ale potem były kolejne konsultacje lekarskie i okazało się, że najlepszą opcją jest operacja. Były to naprawdę niełatwe miesiące.

- Z perspektywy uważa Pan, że dużym błędem było to, że zagrał Pan w meczu 7. kolejki z Lechią Gdańsk, nie będąc w pełni wyleczonym?

- Można tak uznać, że nie powinienem był wtedy grać. Ale takie decyzje podejmuje się z chęci pomocy drużynie. Człowiek wyciąga nauczkę z takich sytuacji. To już przeszłość.

- Zawodnika zawsze ciągnie na boisko, ale w takich wypadkach to trener podejmuje ostateczną decyzję. I bierze na siebie odpowiedzialność.
- Ja tam uważam, że wszystko tak naprawdę zależy od zawodnika. Choćby nie wiem, jak trener i lekarze piłkarzowi tłumaczyli, że nie powinien wybiegać na boisko, to zawodnik mówi ostatecznie: jestem w stanie grać.

- Jak wpłynęła na Pana cała ta sytuacja, przeciągające się leczenie?
- Byłem przygnębiony. Potem okazało się, że jeszcze moja córeczka ma pewne problemy. Pojawiały się myśli, że powinienem zostać w Hiszpanii, tam się odbudować i wrócić do gry w ojczyźnie. Ostatecznie jednak dobrze się czuję w Krakowie, mam tu kolegów i chcę rozegrać tu cały sezon. Te kilka meczów, które rozegrałem w barwach Wisły na początku wspominam bardzo dobrze. Dzięki świetnym kibicom człowiek może poczuć się tu w pełni piłkarzem. Mam nadzieję, że już niebawem będę w stanie wrócić do gry dla Wisły.

- Czyli miał Pan głowę pełną wątpliwości.
- Tym bardziej, że ta rehabilitacja oznaczała w praktyce wiele samotnych chwil. W trakcie jej trwania przez dłuższy czas byłem z dala od rodziny, bo przebywałem w innym mieście, niż żona i córka. Ja byłem w Almerii, one w domu, siedemset kilometrów stamtąd. W Almerii mam bowiem zaufanego lekarza, to on mnie operował. W dodatku na początku lekarze zarówno w Polsce, jak i w Hiszpanii nie do końca precyzyjnie byli w stanie określić, co mi dolega. Dopiero mój lekarz w Almerii wyraźnie określił, że to pubalgia [tzw. pachwina Gilmora – przyp. JUK]. Później byłem jeszcze pod opieką znajomego fizjoterapeuty z Tarragony.

- W mediach społecznościowych pojawiły się plotki, że miałby Pan wrócić do gry w Almerii.
- Do mnie też dochodziły takie pogłoski. Nie tylko o Almerii, ale też innych klubach z drugiej ligi hiszpańskiej. Z żadnym z nich nie rozmawiałem. To wszystko kłamstwo. Fani z Krakowa nawet pisali do mnie i pytali, czemu nie chcę wracać do klubu. Tłumaczyłem, że to nieprawda. Dobrze się czuję w Krakowie, dobrze mnie tu traktowano. Owszem, mam teraz problem rodzinny związany z moją córeczką i chciałbym móc być przy niej. Rozmawiam z klubowymi działaczami o tym, bym – jeżeli akurat będzie taka możliwość – dostawał pozwolenie na wizyty w domu i pomoc córce. Tutaj nie można jej pomóc z różnych względów, m.in. ze względu na barierę językową. To jest prawdziwy problem, z którym się teraz borykam, nie kontuzja. Uraz się w końcu zaleczy, tydzień wcześniej czy tydzień później, ale wyleczy. Dyrektor Manuel Junco i trener Joan Carrillo rozmawiali ze mną na temat tej sprawy wizyt u córki. Powiedzieli mi, że nie powinno być z tym problemu. Ufam im.

- Pojawiły się również informacje, że to Pan ponosił koszty leczenia swojej kontuzji. To prawda?
- Klub zaoferował mi możliwość przeprowadzenia leczenia na miejscu, w Polsce. Sam zdecydowałem, że ze względu na barierę językową i moje zaufanie do znanego mi lekarza w Hiszpanii, to on powinien się mną zająć. Dlatego to ja poniosłem koszty.

- Kiedy kibice będą mogli zobaczyć Pana na boisku – jakie są prognozy lekarzy?
- Osobiście mam nadzieję, że już w pierwszym meczu z Lechią Gdańsk. To zresztą właśnie w starciu z tą drużyną zagrałem po raz ostatni jesienią. Mam nadzieję, że będę gotowy właśnie na pierwszą wiosenną kolejkę. Taki cel sobie stawiam.

- Jak Pan wspomina trenera Carrillo z czasów waszej krótkiej współpracy w UD Almeria?

- To był dla zespołu Almerii taki burzliwy okres. W tamtym czasie żaden trener długo się tam nie utrzymywał. Osobiście uważam, że jeżeli nie daje się trenerowi odpowiednio dużo czasu, nie ma co liczyć na wyniki. Niestety ostatecznie po dwóch miesiącach trener Carrillo został stamtąd zwolniony. Po tym, jak szkoleniowiec podpisał umowę z Wisłą, zadzwonił do mnie. Powiedziałem mu, że bardzo się cieszę, że znów będziemy razem pracować i że będę starał się dać z siebie, ile tylko będę w stanie, by pomóc zespołowi.

- Trzeba przyznać, że w momencie gdy doznał Pan kontuzji i wypadł ze składu, Wisła zaczęła mieć kłopoty z obsadzeniem środka pola i notować gorsze wyniki. Trochę trwało, nim poprzedniemu trenerowi udało się na nowo uporządkować środek pomocy.
- Myślę, że to mógł być też zbieg okoliczności. Pojawiły się przecież w zespole też inne kontuzje, jak problemy zdrowotne „Kobry” [Zdenka Ondraska – przyp. JUK] czy później Ivana Gonzaleza. Było tego więcej i te kontuzje bardzo zaszkodziły drużynie w tej pierwszej części sezonu. Myślę, że gdy będziemy zdrowi, powinno być znacznie lepiej. W dodatku teraz do drużyny dołączył „Wasyl” [Marcin Wasilewski], zawodnik z ogromnym doświadczeniem, znający ekstraklasę i inne ligi. I mam też nadzieję, że nie zostanie sprzedany Carlitos, bo to bardzo ważny gracz dla naszej ekipy. Choć oczywiście ostatecznie to będzie zależało od klubu i od niego samego. Ale mam nadzieję że okaże się, że zostanie – przynajmniej do końca sezonu.

- Carrillo deklaruje, że chciałby awansować z Wisłą do europejskich pucharów najszybciej, jak się da, najlepiej już w tym sezonie. To realne?
- Swego czasu powiedziałem, że przechodzę do Wisły m.in. po to, by zagrać w europejskich pucharach. I myślę, że taki właśnie mamy cel, jako zespół. Wisła jest tak ważnym zespołem w Polsce, że powinna również być zauważalna na arenie międzynarodowej. Dlatego teraz jedyne o czym myślę to dojście do pełni formy i walka z Wisłą o podium w lidze.

Rozmawiała Justyna Krupa

Follow @sportmalopolska

Sportowy24.pl w Małopolsce


Polecamy