menu

Tomasz Szuflita: Sercem za Zawiszą, sentyment do Ruchu pozostał

5 listopada 2013, 15:42 | Marek Stefańczyk

Dla młodszych kibiców prawie nierozpoznawalny. Łączył pokolenia Łukasza Surmy i Dariusza Pasieki. Były zawodnik Ruchu Chorzów i Zawiszy Bydgoszcz opowiada o sentymencie do obu klubów, szoku po losowaniu eliminacji Pucharu UEFA i jednej jedynej bramce w Ekstraklasie. W meczu Ruch - Zawisza kibicuje gościom, ale stawia na remis.

Tomasz Szuflita
Tomasz Szuflita
fot. youtube screen

We wtorek, w ramach 15. kolejki rozgrywek T- Mobile Ekstraklasy w Chorzowie przy ul. Cichej na boisko wybiegną piłkarze Ruchu i Zawiszy. Klubów, które z pewnością nosi Pan w sercu. Jakie to uczucie oglądać mecz swoich byłych klubów?
Na pewno pozostaje sentyment do obu klubów. Gdybym miał jednak zdecydować, do którego klubu bardziej, to odpowiedziałbym, że w stosunku 70-30 bardziej do Zawiszy. W Bydgoszczy spędziłem jednak więcej czasu, bo 8 lat, a w Ruchu połowę mniej. Jestem rodowitym Bydgoszczaninem i trzymam kciuki za Zawiszę. Nie znaczy to jednak, że źle życzę Ruchowi. Gra tam mój przyjaciel, Łukasz Surma.

W 2006 roku zakończył Pan piłkarską karierę. Grzegorz Piechna po zakończeniu kariery rozwoził węgiel. Mariusz Śrutwa został właścicielem zakładu kominiarskiego. A co robi dzisiaj Tomasz Szuflita?
Poprzez znajomości nawiązane dzięki piłce nożnej, w szczególności dzięki Krzysztofowi Klickiemu, właścicielowi Kolportera, mogłem zostać najpierw jego pracownikiem, a potem skautem jeszcze wtedy trzecioligowej Korony Kielce. Udało mi się zostać przy piłce. Z Koroną awansowaliśmy najpierw z trzeciej do drugiej, a potem z drugiej do pierwszej ligi. Następnie pracowałem jako drugi trener w Victorii Koronowo (kujawsko-pomorski ZPN - przyp. red). Dyrektorem sportowym Korony był wówczas Piotr Burlikowski, mój przyjaciel i również dzięki niemu koordynowałem pracę kolporterów prasy.

Jest Pan wychowankiem bydgoskiego BKS-u Szybko, jednak sięgnął po Pana Zawisza, który wówczas awansował do ówczesnej pierwszej ligi. Jak Pan wspomina ten czas? Dla dwudziestoletniego chłopaka transfer do pierwszoligowca to nie lada wydarzenie.
Zgadza się. W BKS Bydgoszcz grałem od 11. roku życia. Przeszedłem tam przez wszystkie szczeble piłkarstwa. Od grup młodzieżowych, aż do seniora. Swego czasu BKS grał w jednej grupie rozgrywkowej z drużyną rezerw Zawiszy. Na te spotkania często przychodzili trenerzy pierwszego zespołu i obserwowali swoich piłkarzy. Wyszedł mi wtedy niezły mecz, później jeszcze sztab Zawiszy mi się przyglądał i po pół roku pojechałem na ich sparing w Grudziądzu i wpadłem w oko trenerowi Lechowi Szymonowiczowi. Tego samego roku pojechałem z Zawiszą na obóz do Turcji. Dzięki transferowi Piotrka Nowaka do Bakirkoysporu klub z Bydgoszczy mógł wyjechać na obóz właśnie nad Bosfor. Muszę przyznać, że to był naprawdę duży przeskok. Z BKS grałem w lidze okręgowej, a tutaj nagle Ekstraklasa i Zawisza, na którego mecze przychodzą tysiące ludzi, gdzie grają tacy piłkarze jak Brończyk, Kwaśniewski, Arndt. Stałem się częścią tej drużyny. Dodatkowo zagraniczne zgrupowanie w Stambule potęgowało moją ekscytację. Miałem przecież wtedy 20 lat. Wspomnienia jednak są fantastyczne.

W zaledwie dwa sezony Zawisza wówczas był w niebie i piekle. Najpierw półfinał Pucharu Polski, dobre, gwarantujące utrzymanie, 8. miejsce w lidze, faza grupowa Pucharu INTERTOTO, by rok później z hukiem spaść do drugiej ligi. Nie za dużo wrażeń jak na dwa sezony?
W międzyczasie byłem jeszcze na pół roku wypożyczony do Iglopolu Dębica. Ale tak, ma Pan rację. Nieźle nam szło we wcześniejszym sezonie, dobre występy w Pucharze Polski, całkiem niezła postawa w INTERTOTO, aż tu nagle wizja spadku. Kibice oczekiwali sukcesów po doskonałym, 4. miejscu w lidze drużyny Władysława Stachurskiego. Każde niższe miejsce odbierane było jako porażka. Spora rotacja po odejściu trenera Stachurskiego spowodowała, że te wyniki nie były już takie jak oczekiwano. Przez 2 lata było chyba pięciu trenerów, a to jak wiadomo nie sprzyja stabilizacji. Nie ukrywam, że w grę wchodziły również finanse. Zawisza był zawsze klubem wojskowym i wobec braku sponsorów tych pieniędzy nie było zbyt wiele. W związku z tym, każdy zawodnik, który się wyróżniał, od razu był sprowadzany przez lepszy klub.

4 lata po spadku z Zawiszą zgłosił się po Pana Ruch Chorzów. Jak to się stało, że Niebiescy wypatrzyli Pana na boiskach drugiej ligi?
Historia była podobna do tej w przypadku transferu z BKS do Zawiszy. Ruch Chorzów wcześniej walczył z Zawiszą o awans do Ekstraklasy. Podczas bezpośredniego meczu odpowiadałem za krycie Mariusza Śrutwy i nie mógł sobie on ze mną poradzić. Pojawiły się pewne spekulacje dotyczące mojego ewentualnego przejścia do drużyny Niebieskich, ale chciałem wtedy awansować z Zawiszą do Ekstraklasy. Nie udało się. Awansował Ruch, a my mieliśmy grać nadal w drugiej lidze. Zespół się osłabiał, a ja zdecydowałem się przyjąć ofertę Ruchu. Po drodze pojawiła się również oferta z Rakowa Częstochowa, który również występował wtedy w Ekstraklasie, ale wybrałem Chorzów i nie żałuję do dziś.

Już w pierwszym sezonie Pana gry dla Ruchu, klub zajął trzecie miejsce w lidze i tym samym prawo gry w eliminacjach do Pucharu UEFA. Tam czekał już naszpikowany gwiazdami Inter Mediolan. Jak Pan wspomina grę przeciwko takim piłkarzom jak Laurent Blanc, Alvaro Recoba, Hakan Sukur czy Clarence Seedorf?
Zgadza się. To było dla nas wielkie zaskoczenie. W pierwszej rundzie eliminacji pokonaliśmy Żalgiris Wilno i czekaliśmy na wynik losowania. Dostałem wówczas telefon od kolegi, że wylosowaliśmy słynny Inter Mediolan. Był to dla nas szok. To były gwiazdy znane z telewizji, a tu nagle przyszło nam zmierzyć się z nimi na San Siro i Stadionie Śląskim, bo stadion przy Cichej nie spełniał wymagań, a poza tym było duże zainteresowanie tym meczem, co nie może dziwić. Przegraliśmy ten dwumecz, ale gra z takimi piłkarzami to wspaniałe doświadczenie, które procentowało w przyszłości w lidze.

Po długiej przygodzie na Śląsku przeniósł się Pan do Ameryki, do New Jersey. Skąd pomysł na ten kierunek?
W 1999 roku byliśmy z Ruchem Chorzów na obozie w Chicago. W tamtym czasie formowały się drużyny złożone z Polaków, którzy grali w Ekstraklasie, aby przyciągnąć na stadiony miejscową Polonię. Już podczas tego obozu prowadzone były rozmowy. Szlaki przetarł Maciek Mizia, kapitan Ruchu. Po kilku rozmowach z kierownictwem klubu oraz za namową właśnie Maćka zdecydowałem się polecieć do Stanów i grać dla New Jersey Falcons.

Lata 90. To ważny dla Pana okres nie tylko ze względu na piłkę nożną. Wówczas również założył Pan rodzinę i doczekał się syna. Amerykańska przygoda się skończyła i podpisał Pan kontrakt z Arką Gdynia. Jak z tymi przeprowadzkami radziła sobie żona i dziecko?
Kiedy grałem w Zawiszy, rodzina była na miejscu. Po transferze do Ruchu, przeprowadziliśmy się z Żoną i synem na Śląsk. Jedyny rozbrat był wówczas gdy wyjechałem do Ameryki. Rodzina mnie odwiedzała, ale nie zamieszkaliśmy tam.

Wracając do syna. Miłosz skończył niedawno 19 lat. Gra w piłkę w trzeciej lidze kujawsko-pomorskiej. Miłością do piłki zaraził go więc z pewnością tata. Potrafi Pan obiektywnie ocenić, czy ma on szansę pójść w Pana ślady i zagrać w najwyższej klasie rozgrywkowej?
Muszę przyznać, że zawsze patrzę na poczynania swojego syna bardzo krytycznie. Staram się często porównywać jego grę do swojej. Szczególnie jeśli chodzi o zaangażowanie czy ustawianie się. Nie jest to obiektywna ocena, a wręcz przeciwnie, bardziej krytyczna. Trzeba jednak pamiętać, że nie tacy zawodnicy jak on w wieku 19 czy 20 lat grali na niskim poziomie. Ja sam do dwudziestego roku życia grałem w lidze okręgowej, a później nagle nastąpił przeskok do Ekstraklasy. Nie można przed nikim tych drzwi zamykać. Oczywiście jestem optymistą w związku z jego przyszłością. Mam nadzieję, że uda mu się grać wyżej, a jak będzie, to czas pokaże.

Schyłkowe akcenty Pana kariery to powrót do domu, do Bydgoszczy. Tyle, że nie do Zawiszy, a Polonii. Wiadomo, że kluby są zwaśnione, a ich kibice delikatnie mówiąc nie darzą się sympatią. Zwykle zawodników, którzy przywdziewają barwy lokalnego rywala określają mianem zdrajcy. Myślał Pan o tym decydując się na grę przy Sportowej?
Nie rozpatrywałem tego w takich kategoriach. Byłem profesjonalistą. Jasne, że w sercu był Zawisza. Po powrocie chciałem dla niego grać, ale zarówno pod względem sportowym jak i finansowym oferta Polonii była lepsza, a zależało mi, żeby być już w domu, w Bydgoszczy. Do Polonii wówczas trafiło kilku zawodników z ciekawym CV i chcieliśmy zrobić coś dla Polonii. Celem był awans do drugiej ligi. Trochę mnie śmieszą te antagonizmy. Pamiętam przecież czasy, że my jako zawodnicy Zawiszy chodziliśmy na żużel, a żużlowcy przychodzili do nas na mecze.

Łącznie w najwyższej klasie rozgrywkowej w Polsce zagrał Pan 119 meczów i w jednym zdobył Pan bramkę. W sezonie 1992/1993 trafił Pan do siatki w barwach Zawiszy Bydgoszcz. Pamięta Pan tą bramkę?
Oczywiście, że pamiętam. Byłem wtedy kapitanem Zawiszy. Graliśmy przeciwko Jagiellonii Białystok. Szło nam jak po grudzie. Wykorzystałem dobre dośrodkowanie z rzutu rożnego i strzeliłem gola na 3:2. Ostatecznie wygraliśmy 4:3.

Na koniec trochę o Zawiszy. Śledzi Pan wyniki bydgoskiego klubu. Na pewno nie ominęły Pana wieści najpierw o upragnionym awansie do Ekstraklasy a ostatnio o serii zwycięstw nad byłymi mistrzami Polski. Jak Pan sądzi, czy w Bydgoszczy po latach posuchy nastały tłuste lata?
Bardzo chciałbym, żeby tak było. Najważniejsze dla Zawiszy jest teraz to, żeby zapracował sobie na miejsce w tej pierwszej ósemce, czego mu bardzo życzę. Muszę przyznać, że od początku po awansie mi się podobała. Brakowało odrobiny szczęścia. W meczu z Podbeskidziem Zawisza prowadził 2:0 i zremisował. Nawet w Gliwicach przy stanie 1:1 nie wykorzystał karnego w ostatnich minutach. Tych punktów mogło być około 5-6 więcej. Sama gra Zawiszy napawa mnie optymizmem i jeśli uda się utrzymać skład personalny, który jest teraz, to o wyniki powinniśmy być spokojni.

Jaki Pan przewiduje scenariusz na wtorkowy pojedynek Zawiszy z Ruchem? Komu będzie Pan kibicował?
Tak jak już powiedziałem na początku, sercem będę za Zawiszą, ale obstawiam remis. Ruch pod wodzą nowego szkoleniowca, Jana Kociana jeszcze nie przegrał. Mało tego, ostatnio wygrali 4:1 w Kielcach i są na fali. Zawisza na straconej pozycji nie stoi i dlatego stawiam na remis.

Rozmawiał Marek Stefańczyk / Ekstraklasa.net


Polecamy