menu

Andrzej Danek: Chciałbym, żeby Sandecja awansowała, ale najpierw trzeba pomyśleć o stadionie

13 lipca 2018, 13:08 | Jacek Żukowski

Andrzej Danek, były prezes Sandecji Nowy Sącz, opowiada o swoim synu Adrianie i o sądeckim klubie.

Andrzej Danek - były prezes Sandecji Nowy Sącz
Andrzej Danek - były prezes Sandecji Nowy Sącz
fot. Sandecja.pl

- Pański syn Adrian fajnie wkomponowuje się w zespół Cracovii. Czy po zeszłym sezonie, gdy „Pasy” zabiegały o niego, Pan mu doradzał w sprawach transferowych?

- Moje zdanie nie było tu najważniejsze, liczyło się to, że Cracovię prowadzi Michał Probierz, trener, który stawia na młodzież. Gdy jechał na rozmowy, to powiedziałem mu, że na pewno się przy tym szkoleniowcu rozwinie. Liczy się też to, że nie jedzie daleko od domu, dalej będzie w Małopolsce, w klubie, który jest zaprzyjaźniony z Sandecją.

- Adrian pokazał się z niezłej strony w ekstraklasie. Wiadomo, że dla Sandecji był to nieudany czas – zakończony spadkiem z ligi, ale pański syn został zauważony, sporo grał, zdobył trzy bramki, pokazał się jako uniwersalny piłkarz.

- Szkoda, że Sandecja spadła, ale dla niego transfer jest bardzo ważny, bo na pewno będzie mu lepiej niż w pierwszej lidze. Wykonał solidnie swoją pracę i został za to nagrodzony. Adrian żyje tylko piłką, treningami, poświęca się futbolowi bez reszty. Od małego tak było, gdy zacząłem z nim jeździć po wszystkich turniejach, zawsze był dobrze przygotowany.

- Jemu na pewno nie było łatwo grać w klubie swojego taty. Kibice zawsze patrzą przez pryzmat koligacji rodzinnych - „ma miejsce w składzie, bo tata jest prezesem”.

- Ma Pan rację. Ale zawsze mu mówiłem, czekaj spokojnie na decyzje trenera, szkoleniowiec Cię zauważy, będziesz grał. Nigdy na siłę nic nie było robione. Mam nadzieję, że teraz z dobrej strony pokaże się w Cracovii.

- A Pan się dobrze z tym czuł. Dla niego nie była to komfortowa sytuacja, a dla Pana?

- Nie było to komfortowe, taka jest prawda. Absolutnie nie ingerowałem w pracę trenerów, wiedziałem, że jak Adrian będzie solidnie trenował, to nadejdzie dla niego czas. Samo to nie przyszło, wykazał się ogromnymi chęciami.

- A spodziewał się Pan, że ten debiutancki sezon w ekstraklasie będzie taki przyzwoity.

- Wiadomo, że obawiałem się, bo ekstraklasa to inna gra niż pierwsza liga, trochę miałem wątpliwości, czy da sobie radę. Po każdym meczu jednak spotykaliśmy się, rozmawialiśmy na temat tego, jakie popełnia błędy, co trzeba poprawić. Bardzo dużo pomógł mu Maciek (Korzym – przyp., zięć Andrzeja Danka). Trenowali razem i Maciek nie szczędził mu uwag.

- A drugi zięć – Wojciech Trochim, również zawodnik Sandecji też mu pomagał?

- Oczywiście, że tak, ale Maciek miał nad nim opiekę o wiele dłużej, zostawał z nim po treningach. Miał wszelką pomoc. Od Wojtka mógł się nauczyć przede wszystkim charakteru.

- Teraz Adrian wyszedł spod tych opiekuńczych skrzydeł zarówno Pana, jaki szwagrów, musi walczyć o swoje sam.

- Ma już 23 lata, musi się usamodzielnić. Pojechał z nowym zespołem na obóz, sporo grał, walczy o swoją pozycję.

- Przy tym to bardzo ułożony, dobrze wychowany chłopak, należą się Panu gratulacje.

- Mam siedmioro dzieci, jedno drugiemu musiało pomagać, starsi wychowywali młodszych. Mam cztery córki i trzech synów. Najstarszy Rafał też miał do czynienia z piłką nożną, grał w IV lidze w Dunajcu Nowy Sącz, w III lidze w Sandecji. Szymon nie poszedł w kierunki piłki, prowadzi ze mną piekarnię, trenuje boks, ale sam.

- A skąd zatem wzięła się miłość do piłki u Adriana?

- Chyba przez to, że cała moja rodzina była zaangażowana w piłkę i także przez Rafała, który był dla niego wzorem. Koło domu mieliśmy boisko, były więc warunki do uprawiania futbolu. Całymi dniami była tylko piłka i piłka, więcej nic się nie liczyło w rodzinie. Trzeba mieć jakąś pasję, by do czegoś dojść.

- I doczekał się Pan Sandecji w ekstraklasie, ale była to krótka przygoda.

- Bardzo szkoda, zwłaszcza tego, że wszystkie mecze musieliśmy grać na whttps://s-pt.ppstatic.pl/g/panel/edytor/h.gifyjazdach. Gdyby nie to, to myślę, że mogliśmy wywalczyć ze cztery punkty więcej i wtedy byśmy się utrzymali. Żałuję przede wszystkim meczu z Piastem Gliwice, który zremisowaliśmy 2:2 w ostatniej minucie, prowadząc. Szkoda też meczu z Legią Warszawa w Niecieczy, podobnie zakończonego.

- Gdyby Pan mógł cofnąć czas, to zrobiłby Pan coś innego, jeśli chodzi o zarządzanie klubem, np. w kluczowej kwestii stadionu?

- Stadion nie był nasz, tylko miasta, więc nie można było nic innego zrobić, poza wynajęciem stadionu w Niecieczy. Miasto ma określone procedury działania. Musiało to trwać.

- A zmiana trenera Radosława Mroczkowskiego na Kazimierza Moskala była potrzebna?

- Przepraszam, ale nie będę się na ten temat wypowiadał.

- Jak Pan prognozuje, Sandecja ma szansę wrócić szybko do ekstraklasy?

- Chciałbym, żeby tak było i powinna wrócić. Ale najpierw potrzebny jest stadion, a dopiero potem można myśleć o awansie.

- Czyli trzeba go odłożyć, bo w ciągu roku obiekt nie powstanie.

- Na pewno nie. Trzeba spokojnie pracować, a jak będzie odpowiedni stadion, to wtedy pomyśleć o awansie.

- Przestał Pan być prezesem Sandecji w 2017 r., ale działał w klubie na stanowisku dyrektora do początku czerwca. Czym się Pan teraz zajmuje?

- Mam kilka firm, mam się więc czym zając. Poza tym działam w Stowarzyszeniu Sandecji.

- Nie brakuje Panu adrenaliny, w końcu przez wiele lat był Pan osobą zarządzającą.

- Nie, jeżdżę na meczę, żyję sprawami klubu.