menu

Ojrzyński dla Ekstraklasa.net: Podbeskidzie stąpa po cienkim lodzie

27 maja 2014, 17:21 | Przemysław Drewniak

- Trener nie wychodzi na boisko i nie gra, do tego muszą być piłkarze, a chłopakom kończą się teraz kontrakty. Nie ukrywam, że jest to dla mnie bardzo istotny czynnik, wpływający na to, czy zostanę w Podbeskidziu. Jeśli spośród naszych podstawowych zawodników pięciu czy sześciu odejdzie, to drużyny właściwie już nie będzie - mówi wywiadzie dla naszego serwisu trener Podbeskidzia Bielsko-Biała, Leszek Ojrzyński.

Podbeskidzie Bielsko-Biała na Facebooku - serwis specjalny Ekstraklasa.net

Ostatnie dni muszą należeć do najmilszych w pana karierze. Stojąc przed lustrem pewnie zadaje pan sobie pytanie "jak ja to zrobiłem?".
Przede wszystkim chwała zawodnikom, którzy spisali się bardzo dobrze. Przecież to oni wychodzili na boisko, walczyli w każdym meczu i to im należą się teraz słowa uznania. Wiosną przyświecał nam jeden cel. Bardzo się cieszę, że udało nam się go zrealizować już na trzy kolejki przed końcem. Jeszcze przed podziałem punktów, po 30. kolejce wyszliśmy ze strefy spadkowej i to okazało się kluczowe, bo od tamtej pory już cały czas utrzymywaliśmy się nad kreską. Dobrze, że nie kusiliśmy losu i uniknęliśmy takich nerwów jakie w Bielsku były rok temu.

W końcówce meczu z Widzewem kibice głośno skandowali pana nazwisko. Wygląda na to, że już nie tylko w Kielcach jest pan ulubieńcem publiczności.

Co prawda wciąż byłem wtedy skupiony na tym, co działo się na boisku, ale słuch i wzrok jeszcze stoją u mnie na dobrym poziomie, więc oczywiście to pamiętam. Dziękuję kibicom, że doceniają to, co udało nam się z tą drużyną dokonać. Utrzymanie to nie tylko sukces mój i piłkarzy, ale także prezesów, całego sztabu szkoleniowego i właśnie tych, którzy przychodzą na stadion i nas dopingują.

Gra i wyniki Podbeskidzia nie zawsze napawały optymizmem. Przychodziły wtedy jakieś momenty zwątpienia?
Nie, bo nie było ku temu podstaw. Nawet gdy byliśmy na dnie tabeli, to wiedzieliśmy, że przed nami jeszcze dużo kolejek i przede wszystkim podział punktów. Potrafiliśmy wytrzymać presję, a nie wytrzymało jej chociażby Zagłębie, które dlatego spada teraz z ligi.

W tym sezonie szczytową formę trzeba było przygotować na siedem ostatnich kolejek. Mając na uwadze podział punktów, jakoś inaczej podszedł pan do przygotowań drużyny? Tak, żeby najlepszy moment przyszedł właśnie w tym kluczowym momencie?
Nigdy nie wybiegam tak daleko w przyszłość. Czekanie na końcówkę sezonu byłoby zbyt ryzykowne, drużyna musi być gotowa do gry od pierwszego meczu. Realia w Polsce są takie, że jeśli trener nie będzie wygrywał, to prezes go zwolni, nie czekając na jakieś przełamanie. Zimą układaliśmy drużynę tak, żeby być w pełnej gotowości na całą rundę wiosenną. Żyliśmy od meczu do meczu, korygowaliśmy swoje błędy i jak widać, takie nastawienie przyniosło pozytywne skutki.

Siłą Podbeskidzia jest przede wszystkim kolektyw, ale czy wśród swoich zawodników potrafiłby pan kogoś wyróżnić? Przyznać nagrodę MVP rundy wiosennej?
W żadnym wypadku, to jest sukces całej drużyny. O Podbeskidziu mówi się głównie w kontekście podstawowych zawodników, ale docenić i pochwalić należy również tych, którzy grali znacznie mniej, albo w ogóle. Oni cały czas z nami byli, mocno rywalizowali o miejsce w składzie i aktywnie uczestniczyli w życiu drużyny. Zespół musi być skonsolidowany nie tylko na boisku, ale także w szatni. W tym względzie każdy dołożył w ten sukces swoją cegiełkę. Kibice i fachowcy mogą patrzeć na to inaczej, ale ja widzę tych chłopaków na co dzień i wiem, że każdy z nich wniósł do tej drużyny coś dobrego.

Wygląda na to, że latem najbardziej rozchwytywanym zawodnikiem Podbeskidzia będzie Anton Sloboda. W jego kontekście mówi się o propozycjach z Lechii czy Jagiellonii. Obecność Słowaka w drugiej linii rzeczywiście była kluczowa? Sloboda wrócił do składu na mecz z Lechem i od tego czasu gra Podbeskidzia wyglądała coraz lepiej.
Antek wprowadzał do naszej gry spokój i dokładne rozegranie piłki. Nie dziwię się, że swoimi umiejętnościami zwrócił uwagę innych klubów Ekstraklasy, ale tak jak mówiłem, każdy w Podbeskidziu spełniał swoją rolę. Każdy w takim samym stopniu przyczynił się do utrzymania.

Przed rozpoczęciem rundy wiosennej duże nadzieje wiązano z Maciejem Iwańskim. Niektórzy go chwalą, niektórzy krytykują za brak goli i asyst. A jak pan ocenia jego pół roku w Podbeskidziu?

Maciek robi na boisku mnóstwo rzeczy, których nie widać w statystykach. Gdyby ich nie robił, to przecież nie byłoby go w wyjściowym składzie. Każdy oczekuje bramek i asyst, ale przecież mówimy o defensywnym pomocniku, dla którego najważniejsze są inne zadania. Na pierwszym miejscu zawsze jest dobro zespołu, a Maciek pokazał, że doskonale o tym wie.

Gdy pod koniec rundy zasadniczej Podbeskidzie rozpoczęło serię zwycięstw, prezes Borecki w jednym z wywiadów stwierdził, że wcześniej niektórzy piłkarze mieli "muchy w nosie", a teraz już tak nie jest. Mógłby pan to rozwinąć? Rzeczywiście było coś na rzeczy?
Każdy ma prawo do swoich spostrzeżeń. Nie będę tego rozwijał, bo najważniejsze jest to, że wszelkie problemy zdołaliśmy przezwyciężyć i pozostawić za sobą. Trzeba teraz patrzeć do przodu. Niedługo w Bielsku powstanie piękny stadion, jest tu dobry klimat do gry w piłkę i nie można tego zmarnować.

Jak dotąd pana najważniejszym osiągnięciem było zajęcie piątego miejsca w Ekstraklasie z Koroną. Utrzymanie z Podbeskidziem jest większym sukcesem? W tabeli rundy wiosennej znajdujecie się na jeszcze wyższej, bo czwartej lokacie.
Nie jestem człowiekiem, który bawi się w takie dywagacje. To co było, już jest za nami. Dla mnie najważniejszy jest dzień dzisiejszy i najbliższa przyszłość, która jak na razie stanowi niewiadomą.

No właśnie, przyszłość. Podczas meczu z Widzewem z trybun padły także słowa "Ojrzyński, zostań!". Ze strony prezesa Wojciecha Boreckiego padła już jakaś oficjalna propozycja? Kiedy możemy spodziewać się decyzji?
Wszystko okaże się w tym tygodniu, z panem prezesem spotykam się dzień po meczu z Zagłębiem. Nie można takich rzeczy odkładać na później, bo następne rozgrywki ruszają bardzo szybko i obie strony muszą wiedzieć, na czym stoją.

Z pewnością nie chciałby pan podążyć drogą swojego poprzednika. Rok temu Czesław Michniewicz nie mógł liczyć na wzmocnienia, przez co na starcie nowego sezonu miał do dyspozycji słabszą drużynę, niż dwa miesiące wcześniej. Głównym czynnikiem wpływającym na pana decyzję będą zatem transferowe plany klubu?
Trener nie wychodzi na boisko i nie gra, do tego muszą być piłkarze, a chłopakom kończą się teraz kontrakty. Nie ukrywam, że jest to dla mnie bardzo istotny czynnik, wpływający na to, czy zostanę w Podbeskidziu. Jeśli spośród naszych podstawowych zawodników pięciu czy sześciu odejdzie, to drużyny właściwie już nie będzie. Przydałoby się wzmocnić kilkoma dobrymi zawodnikami, ale to zależy od budżetu, który jest jeszcze nieznany. Przed nami stoi wiele znaków zapytania.

Przyszłość drużyny będzie więc ważniejsza od wysokości zarobków, jakie zaproponują panu władze klubu?

Nie należę do trenerów dbających tylko o siebie i swój kontrakt. Chciałbym mieć przede wszystkim satysfakcję z pracy, szansę na pokazanie się z jak najlepszej strony. Jestem mądrzejszy o te kilka miesięcy spędzonych w Podbeskidziu i wiem, co należałoby poprawić w funkcjonowaniu klubu. Lawirowanie pomiędzy Ekstraklasą a pierwszą ligą jest jak stąpanie po cienkim lodzie. Dwa razy chłopakom udało się uratować utrzymanie, ale jeżeli pewne rzeczy w Bielsku nie staną na wyższym poziomie, to za trzecim razem może być już inaczej.

Dla Podbeskidzia priorytetem musi być teraz odmładzanie drużyny, bo wiosną wasza wyjściowa jedenastka miała najwyższą średnią wieku w lidze. Wśród tych młodszych widzi pan kogoś, kto już w przyszłym sezonie miałby szansę na regularne występy w Ekstraklasie?
Na początku sezonu nie było z tym tak źle, na boisko często wychodzili Aleksander Jagiełło, Mateusz Kupczak czy Adam Deja. Wtedy presja była mniejsza, więc mogliśmy sobie na to pozwolić. U mnie zawsze grają jednak najlepsi. Jeśli 40-latek wygląda na treningach lepiej od 18-latka, w wyjściowym składzie znajdzie się ten pierwszy. Moja rola polega na tym, by młodsi stale robili postępy i pewnego dnia prześcignęli tych starszych. Mówi się, że Podbeskidzie to już wiekowa drużyna, ale mamy w składzie młodych piłkarzy o ogromnych możliwościach. Wiosną problem tkwił w tym, że presja związana z walką o utrzymanie nie zawsze pozwalała im na zaprezentowanie swoich umiejętności. Zostali rzuceni na głęboką wodę, bo np. Deja przyszedł z drugiej ligi, a Bartlewski w seniorach w ogóle wcześniej nie grał. Jestem przekonany, że doświadczenie zebrane w tym sezonie będzie u nich procentować. Wszyscy w Podbeskidziu na tych młodych liczą, ale tylko od nich zależy, czy będą prezentować się na tyle dobrze, by "wygryźć" ze składu tych bardziej doświadczonych.

Zostały wam jeszcze mecze z Zagłębiem i Piastem. Kibice mogą się w nich spodziewać nowych twarzy wyjściowej jedenastce Podbeskidzia?
Oczywiście ciśnienie w tych spotkaniach będzie znacznie mniejsze niż dotychczas, a niektórym zawodnikom przyda się odpoczynek. Wielu z nich rozegrało dużą ilość spotkań, niejednokrotnie radząc sobie z jakimiś kontuzjami. Jakieś roszady mogą zatem nastąpić, ale rezerwowego składu na pewno nie wystawimy, bo przecież walczymy o jak najlepsze miejsce na koniec sezonu.

Rozmawiał Przemysław Drewniak / Ekstraklasa.net


Polecamy