menu

"Czerwony punkt widzenia" odc.1 - Pożegnanie z walijskim zabijaką

1 grudnia 2012, 17:37 | Bruno Woroniak

Liverpool FC i Craig Bellamy cieszyli się przelotnym romansem. Teraz, kiedy Walijczyk gra kilka miesięcy w Cardiff City i jest tam szczęśliwy, wygląda na to, że oboje rozstali się dla własnego dobra. Nie będzie trzeciego powrotu, trzeciego romansu, ani piłkarskiej trylogii, ponieważ Bellamy wraca do domu, by tam rozegrać swoje ostatnie sezony.

"Czerwony punkt widzenia"
"Czerwony punkt widzenia"
fot. Bruno Woroniak

Rozstanie było jasne, a 33-latek opuszczał Anfield w przyjacielskich stosunkach z klubem i kibicami. Jego dwa pobyty przyniosły niemal identyczne wyniki, dziewięć goli w około 40 występach za każdym razem, ale drugi sezon Bellamy'ego z the Reds, ten pod wodzą Kenny'ego Dalglisha, był bezspornie tym lepszym.

Za pierwszym razem był u szczytu kariery, ale nie udało mu się sprostać pokładanym w nim oczekiwaniom. Budząc ożywienie i sporo kontrowersji swoimi niestabilnościami i nieobecnościami, Bellamy w sezonie 2006/07 nie znalazł w Liverpoolu swojego rytmu. Rafael Benitez szybko sobie to uświadomił i zarobił na nim sprzedając go do West Ham United, sprowadzając w zamian łamiącego rekordy Fernando Torresa. Jednak pięć lat później, o pięć lat mądrzejszy, Bellamy przybył do Liverpoolu bez transferowych oczekiwań i pod dużo mniejszą presją. Pozyskany za darmo, cokolwiek dał klubowi, było już bonusem.

W sierpniu rok temu Bellamy był propozycją, na której nie można było stracić. Jego wysiłki i wkład w grę w zeszłym sezonie były tym niemniej satysfakcjonujące, a sposób w jaki zainspirował Liverpool do walki z Manchesterem City w półfinałach Carling Cup, udzielił lekcji Brighton & Hove Albion we wcześniejszej rundzie, czy pomógł Liverpoolowi wyjść ze świątecznego kryzysu w meczu przeciwko Newcastle United, był nieoceniony. Im mniej oczekiwaliśmy, tym więcej wydawaliśmy się dostawać od Craiga Bellamy'ego. Ale razem z tym większym doświadczeniem przyszedł strach o jego kolana, które trzeba było otaczać nieustanną troską. Bellamy był na koniec sezonu zawiedziony, że nie odegrał na Anfield większej roli, ale Dalglish stanowczo unikał ryzyka.

I o ile bardzo cieszyliśmy się z podania do Andy'ego Carrolla na Wembley w półfinale FA Cup albo jego bramki przeciwko Wolverhampton, w głębi serca wiedzieliśmy, że to długo nie potrwa. Bellamy zaczynał w wyjściowej jedenastce tylko 18 razy w zeszłym sezonie i kiedy Dalglish został zwolniony przez niesatysfakcjonujące rezultaty w lidze, wiele osób przewidziało taką samą przyszłość dla Bellamy'ego. Nowy menedżer Brendan Rodgers chciał, żeby został, ale Bellamy wolał być blisko swojej rodziny i grać regularny futbol w pierwszej drużynie. Liverpool nie mógł mu tego zapewnić. Zamiast zmuszać piłkarza do pozostania wbrew jego woli, klub zrobił co najlepsze dla niego i Walijczyka. W ten sposób dwa wspólne lata będą wspominane z sentymentem.